Ok!Azja do Rozmowy - Mniejszości Etniczne Wietnamu

Na kanale Ok!Azja jest już nowy odcinek z cyklu Ok!Azja do Rozmowy. Gość nietypowy, a jest nim... Adrian Zagrodzki. Znacie go z naszych filmów, np. "Jak zaparzyć kawę po wietnamsku", "Panorama centrum Sajgonu" czy "Dary dla duchów". Adi jest jednym z założycieli wczasywazji.pl, oraz przewodnikiem. Podczas wycieczek, które prowadzi zawsze dzieli się swoją wiedzą i zdradza ciekawostki, nie tylko Sajgonu! W najnowszym odcinku podcastu Ok!Azja opowiada o mniejszościach etnicznych Wietnamu.

Adrian Zagrodzki - Ok!Azja do Rozmowy

Adrian Zagrodzki nazywany jest specjalistą od Wietnamu. Swoją ogromną wiedzą potrafi zaskoczyć nawet samych Wietnamczyków. Jest absolwentem filologii wietnamsko-tajskiej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, a od 2009 roku mieszka w Wietnamie.

Przez 5 lat pracował w wietnamskiej telewizji prowadząc programy dla Wietnamczyków, po wietnamsku. „W programie „W ukrytej kamerze”, wcielał się w przedstawicieli różnych zawodów, a w „Smaki Ulicy” jeździł po wszystkich prowincjach Wietnamu pokazując życie codzienne Wietnamczyków. Dzięki temu tak dobrze poznał kraj, a także... zakochał się w nim.

Adriana można było również zobaczyć w polskiej telewizji, w programach: "Jestem z Polski" oraz "Szokujące potrawy".

Odkryj tajemnice ludów gór w Adrianem Zagrodzkim! 

Dowiedz się:

  • Ile jest grup etnicznych w Wietnamie?
  • Jak żyją plemiona, osiadłe na terenach granicznych Wietnamu?
  • Jakim językiem posługują się mniejszości etniczne?
  • Kogo spotkał Clint Eastwood spotkał w filmie "Gran Torino"?
  • Czy kuchnia mniejszości etnicznych różni się od tej dobrze nam znanej z ulic Sajgonu?
  • Gdzie warto się wybrać, aby bliżej poznać mniejszości etniczne?

Jest też dużo o ubiorze, tradycji, kulturze. Nie brakuje oczywiście żartów - gwarantujemy, że nie raz uśmiechniecie się pod uchem.

Rozmowy z Adrianem Zagrodzkim można posłuchać zarówno na YouTube, jak i Spotify

Jeśli nie widzieliście/słyszeliście jeszcze poprzednich odcinków, warto to nadrobić:

Koniecznie dajcie znać jak wrażenia!

Zapraszamy!

Transkrypcja podcastu

Nie chcesz, nie lubisz lub nie masz możliwości słuchać podcastów? Nic straconego, przygotowaliśmy dla ciebie transkrypcję, czyli tekstowy zapis nagrania. Teraz od początku do końca możesz przeczytać rozmowę Łukasza Kozłowskiego z Adrianem Zagrodzkim z Wczasywazji.pl! Zapraszamy do lektury:

Specjalista od Wietnamu

Łukasz: Cześć, Łukasz Kozłowski, witam na kanale Ok!Azja. Dzisiaj jest ze mną Adrian Zagrodzki, z którym porozmawiamy o Wietnamie. Kojarzycie obrazki górskich plemion, zamieszkujących Wietnam? Właśnie o nich będziemy dzisiaj rozmawiać – o mniejszościach etnicznych Wietnamu. Zapraszam. Dobry wieczór Adrian!

Adrian: Cześć Łukasz. Witam wszystkich.

Łukasz: Adrian, zanim zaczniemy rozmawiać o Wietnamie, powiedz nam – i słuchaczom i widzom – którzy może Ciebie nie znają, parę słów o sobie. Dlaczego możemy o Tobie mówić, jako o specjaliście od Wietnamu.

Adrian: Prawdopodobnie dlatego, że mieszkam tutaj przez w sumie prawie połowę swojego życia. Skończyłem studia: filologię wietnamsko-tajską na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, Instytut Językoznawstwa. Pozdrawiam wszystkich z Instytutu!

Łukasz: Pozdrawiamy!

Adrian: No tak, bo Ty przecież też z Poznania, też z UAM-u. Dobrze, w każdym razie: mieszkam tutaj 10... 11... 11 lat już, z czego 5 lat pracowałem dla wietnamskiej telewizji, prowadząc programy o Wietnamie dla Wietnamczyków po wietnamsku. I to właśnie polegało na tym, że jeździłem po różnych prowincjach Wietnamu, praktycznie po całym Wietnamie i prowadziłem programy na temat tego, co Wietnamczycy nie wiedzą o Wietnamie. Dlatego nazbierałem dość dużo informacji i wiedzy takiej bezpośredniej, z pierwszej ręki, z miejsca zdarzenia.

Łukasz: Ja dodam, że z Adrianem od sześciu lat, od kiedy ja jestem Wietnamie, przyjaźnimy się, razem pracujemy i jego wiedza na temat Wietnamu jest z pewnością zaskakująca nawet dla niektórych Wietnamczyków - coś, o czym nieraz się przekonaliśmy w trakcie naszych podróży. Powiedziałeś, że uczyłeś się tego Wietnamu i dzisiaj chcemy rozmawiać o mniejszościach etnicznych. O czymś, o czym ludzie, kiedy zwiedzają ten kraj, słyszą, ale pewnie nie do końca zdają sobie sprawę, jak wiele tych mniejszości jest i jak zróżnicowane one są.

Jak dużo jest mniejszości etnicznych w Wietnamie?

Adrian: Wietnam, tak jak wszystkie kraje w Azji Południowo-Wschodniej, nie jest jednorodny etnicznie – to nie jest taka Polska, to nie są Niemcy (no, Niemcy już są trochę bardziej zróżnicowane), nie jest homogeniczny pod tym względem. Są 54 grupy etniczne, z czego pierwsza najważ... największa, nie najważniejsza, bo wszystkie są ważne oczywiście -  to w każdym elementarzu wietnamskim jest napisane, że wszystkie mniejszości i większości, wszystkie ludy tworzą jeden lud wietnamski - to jedna z pierwszych czytanek w elementarzu. W każdym razie największa grupa etniczna - ludzie Kinh - to są ci Wietnamczycy-Wietnamczycy, tacy jakich znacie z Warszawy, z knajpy itd. Tak wyglądają, mówią po wietnamsku-wietnamsku, czyli językiem kinh, czyli językiem wietnamskim, tym które jest uznawany za "najwietnamszczejszy". Ludu Kinh jest około... 90 procent ludności Wietnamu to ludzie Kinh, to są ci tacy Wietnamczycy-Wietnamczycy. Ich jest ponad 82 miliony na 96-98 milionów, zależy jak liczyć, bo te dane ze spisów powszechnych nie są zazwyczaj dokładne właśnie przez mniejszości etniczne, które żyją często w górach, daleko, w regionach transgranicznych - tam często przechodzą przez granice, część swojego roku spędzają np. w Chinach, część po stronie wietnamskiej, część po stronie laotańskiej, zależy gdzie mają miejsce na handel, zależy gdzie się udają. No i te mniejszości etniczne często są właśnie bardziej podstrukturami plemiennymi niż narodowymi, dlatego trudno zaliczać je do któregoś narodu. Owszem mają paszporty i na tej podstawie zaliczamy, że są Wietnamczykami czy są Chińczykami, czy są Laotańczykami, Khmerami itd. Znaczy Kambodżańczykami, bo Khmerzy, to jest grupa etniczna, więc nie można ich w ten sposób policzyć. W każdym: razie 54 ludy, jeden główny i 53 mniejszości etniczne, więc zróżnicowanie jest bardzo duże. Z czego tutaj o tych Wietnamczykach-Wietnamczykach,  o tych ludziach Kinh, mówi się, że to są ludzie z nizin, z nizin i od strumieni, bo oni żyją tutaj właśnie na linii brzegowej Wietnamu i w nizinach i też na wyżynach, ale bardzo rzadko w górach. Tak więc prawie wszystkie, znacząca większość plemion tych mniejszości etnicznych, to są ludzie z wysokich wyżyn. Tam, gdzie się produkuje kawę, gdzie żyją słonie itd. I z pogranicza wietnamsko-laotańskiego, wietnamsko-kambodżańskiego i chińskiego, czyli po prostu tacy, no nasi górale, o!, tylko że  tutaj są jeszcze bardzo zróżnicowani pod względem plemiennym.

Łukasz: Okej, czyli możemy powiedzieć że mniejszości etniczne są w całym kraju. Myślę że ktoś, kto przyjeżdża do Wietnamu, raczej myśli o nich w rejonie górskim na północy. Tam, kiedy jedzie może poznać niektóre z tych ludów czerwonych Zao czy Hmongów i to są najczęściej te, które spotykają się z turystami. Natomiast możemy chyba powiedzieć że są w całym kraju, tak?

Adrian: Tak są, bo np. w Delcie Mekongu dwie prowincje: Trà Vinh i Sóc Trăng, tam jest znacząca mniejszość khmerska, no bo kiedyś te tereny należały do Imperium Khmerskiego, zostały przez Wietnamczyków później kawałek po kawałku odczepione od Kambodży i dołączone do Wietnamu. W wielu miastach, praktycznie każdym większym mieście, i właśnie we wspomnianym Sóc Trăng też, są znaczące mniejszości chińskie, ale nie te chińskie z Pekinu, tylko z okolic Kantonu itd. Którzy uciekali kiedyś, robili nieudane powstania przeciwko cesarzowi i później po przegranych, po upadku powstań, przenosili się do różnych miejsc w Azji Południowo-Wschodniej i zakładali swoje miasta, miasteczka, osiedla i tak tak te wszystkie Chinatown w Azji Południowo-Wschodniej powstały. Ale praktycznie wszędzie są mniejszości etniczne i bardzo wiele w dużych miastach np. w Sajgonie czy w Hanoi w Da Nangu, w Hue – czyli w ośrodkach uniwersyteckich, bardzo wiele jest przedstawicieli mniejszości etnicznych - młodych, którzy po prostu przyjeżdżają do miast się edukować, bo państwo wietnamskie, rząd wietnamski bardzo stara się edukować młodych przedstawicieli mniejszości etnicznych. Dostają nawet dodatkowe punkty za pochodzenie przy naborze na studia!

Łukasz: Właśnie o to chciałem się zapytać, bo w Polsce mamy mniejszości, nie można powiedzieć że może etniczne, ale mamy różne grupy narodowe i ta ich odrębność jest kultywowana. Czy pojedziemy na Śląsk czy na Kaszuby czy na Kociewie, gdziekolwiek pojedziemy, tam ta mniejszość jest kultywowana. Jak to wygląda w Wietnamie? Ja wiem, że niektóre nazwy miast pochodzą od nazw niektórych mniejszości, ale jak to wygląda z tym, czy Wietnam stara się te mniejszości obecnie jakoś promować czy raczej żyją w takiej symbiozie, czy może sobie po prostu nie utrudniają? Jak to wygląda? Nawet z takiego punktu politycznego obecnie?

Trochę historii i kwestia asymilacji

Adrian: Widzisz, z Wietnamem z mniejszościami etnicznymi w Wietnamie to jest tak trochę różnie, zależy od konkretnej mniejszości i zależy od konkretnego regionu. Najważniejsze jest to, że Wietnam nie próbuje na siłę ich asymilować wszystkich. W sensie ci Wietnamczycy z głównej grupy etnicznej Kinh nie próbują ich na siłę przemodelować, żeby żyli jak w miastach. To nie jest tak, że przywożą oficera albo jakichś szkoleniowców do wsi, tam gdzie domy są na palach a krowy żyją pod tymi domami, no bo tak w wielu mniejszościach to wygląda, że ludzie na górze - inwentarz na dole i oni tam razem żyją w symbiozie z naturą. Aczkolwiek tutaj jest tak, że z jednej strony nie chcą ich na siłę asymilować, ale z drugiej strony chcą likwidować biedę. I problem jest taki, że w tych górskich obszarach, gdzie są wsie i są mniejszości etniczne w takich rejonach położone wysoko w górach, w kotlinach górskich, gdzie np. do szpitala mają 50 kilometrów, najbliższego. Do najbliższego takiego punktu medycznego, bo w każdej wsi tutaj masz założony punkt medyczny, gdzie jeden jakiś lekarz ze wsi np. emerytowany, tam zawsze jest w domu u siebie, w razie jak się komuś coś we wsi stanie, to jest w stanie udzielić pierwszej pomocy i na tyle ustabilizować człowieka, żeby przeżył do momentu przyjazdu karetki albo śmigłowca albo czegokolwiek lub też jak np. wysoko w górach wąż kogoś ukąsi, jak chodzą po dżungli i zbierają zioła, co się zdarza, to mają surowicę na występujące tam gatunki węży. Aczkolwiek tu problem jest taki, że z jednej strony nie chcą ich na siłę asymilować, Wietnamczycy, ale z drugiej strony nie chcą ich zostawić w takiej biedzie-biedzie. Bo tam są przecież mniejszości etniczne, to nawet u Hmongów też występuje, którzy są jedną z bardziej licznych mniejszości etnicznych. Ale to nawet w Sapie, gdzie jest bardzo turystycznie i w okolicach Sapy są takie miejsca, że dzieci nie dojadają, że dzieci jedzą tylko suszoną kukurydzę, bo to jest jedyne w sumie, co rośnie i co są w stanie wyhodować ich rodzice. Raz na tydzień czy raz na dwa tygodnie jedzą rybę, mięso czy cokolwiek. Nawet nie chodzi tutaj o to, że promocja weganizmu czy wegetarianizmu, ale chodzi o to, że po prostu mają takie posiłki niezbilansowane, gdzie dostają tylko puste kalorie, nie dostarczają żadnych wartości odżywczych i innych. I te dzieci nie są w stanie się tak szybko rozwijać, jak ich rówieśnicy z miast. Dlatego tutaj Wietnam zawsze stał na rozdrożu, na ile pomagać, na ile ingerować w to życie mniejszości etnicznych. Bo wiesz, z racji tego, że tutaj partia jest partią, jest jedna partia, to zbyt duża ingerencja od razu tworzy tutaj narzekanie ludzi, że komuniści idą i na siłę modelują społeczeństwo. Z drugiej strony, też nie mogą ich zostawić samym sobie, no bo raz, że to są ludzie mieszkający na pograniczach - tam mało ludzi z nizin mieszka, tych z większości etnicznej, zazwyczaj po parę osób na wieś, prowadzących jakiś sklep albo mały biznes, albo jakiś lekarz, nauczyciel, to to są ludzie z nizin, którzy tam mieszkają. Problem jest taki, że te mniejszości żyjąc w skrajnej biedzie, będąc nabywane przez sąsiadów: "Słuchajcie, to my wam teraz pomożemy, tylko wy teraz musicie się nazywać nie że Wietnamczycy, tylko jakoś inaczej", tak? No to wtedy mogłyby się odczepić po prostu od kraju i się już nazywać, że są w innym kraju. Co tutaj z racji tego tygla etnicznego nie jest bardzo trudne do przeprowadzenia. No i Wietnamczycy od momentu, wiesz tak naprawdę od czasów już wujka Ho i Việt Minh, i walki o niepodległość, jeszcze przeciwko Francuzom. Wiele tych mniejszości etnicznych opłacali albo przynosili im jakąś pomoc, w sensie jakiś ryż itd. I im, nie tyle obiecywali, co gwarantowali, że jeśli będą walczyć po ich stronie, to oni ich nie zostawią samym sobie. Bo wiesz, Francuzi bardziej dbali o to, co stąd można wywieść, a nie to, co przywieźć. Oczywiście wprowadzili bardzo dużo elementów cywilizacyjnych: szpitale, pierwszą akademię medyczną, drogi, budowę domów z cegieł a nie drewnianych i ze strzechy. Ale problem polega na tym, że to się wiązało jednocześnie z eksploatacją tych terenów dla macierzy. No i wyszło jak wyszło. Ci wieśniacy, ci przedstawiciele mniejszości etnicznych z gór byli zostawieni samym sobie i nie mogli za bardzo liczyć na pomoc kogokolwiek. No więc Wietnamczycy sobie wykombinowali, że w sumie, skoro to są idealni partyzanci, znają las, znają każde drzewo, każdy głaz i to nie na mapie albo na jakimś urządzeniu, tylko wszystko mają zapisane tutaj [rozmówca puka się palcem w głowę, przyp. red.] od pokoleń. Tam cała wieś, wie gdzie iść, gdzie nie iść, gdzie są węże, gdzie jest tygrys.

Łukasz: My mamy tutaj chwilę przerwy. Od razu powiem, jeśli usłyszycie grzmoty, to po prostu nad Sajgonem – a obaj mieszkamy w Sajgonie – rozpętała się spora burza.

Adrian: Witajcie w tropikach!

Stosunek do obcokrajowców

Łukasz: Dokładnie! Jesteśmy w środku pory deszczowej, więc takie nagłe nadejście burzy. A był bardzo ładny zachód słońca! Przerwała nam burza, a ja cię zapytam – bo do tych tematów wojennych na pewno wrócimy i porozmawiamy sobie jeszcze w innej rozmowie, o tym podejściu do Francuzów i do Amerykanów – natomiast Ty w trakcie swoich podróży z pewnością wiele tych mniejszości poznałeś. Mówisz płynnie po wietnamsku i ciekawi mnie, jakie one są w kontekście takiego bezpośredniego kontaktu z obcokrajowcami, ale też z kimś, kto mówi po polsku, czy one były Tobie ufne, czy spotkałeś się z pewnymi zupełnie innymi zachowaniami niż np. wśród Wietnamczyków, czy oni są bardzo odrębni? Czy to w kuchni czy to w formie kultury, czy tego jak się organizują?

Adrian: Widzisz to zależy. Różnice w postępowaniu, w życiu codziennym zależą zupełnie od konkretnej mniejszości, od konkretnego ludu. I też od tego, czy konkretne już osoby z danego ludu dużo przebywały w towarzystwie tych Wietnamczyków z nizin plus obcokrajowców, bo np. mam znajomą którą zresztą teraz znasz, Phan z ludu Czerwonych Zao, na dalekiej północy Wietnamu. Phan sama się nauczyła angielskiego, sprzątając hotele. Zna wietnamski bardzo dobrze, bo też nie jest tak, że wszyscy przedstawiciele wszystkich mniejszości etnicznych znają wietnamski - to jest jeszcze jeden problem. Czasami niektórzy Hmongowie potrafią mówić dość płynnie po angielsku, bo spotykają na co dzień turystów, bo im sprzedają pamiątki albo pracują jako przewodnicy, mówią po "hmongwemu" (śmiech), mówią w języku Czerwonych Zao, bo np. mieszkają w tej samej wsi, dogadują się między sobą, ale nie znają wietnamskiego albo znają go bardzo kiepsko. Czasami było tak, że wyjeżdżałem np. do jakiejś wsi motorem i zaczynałem rozmawiać z mniejszościami etnicznymi po wietnamskmu, no to musieli tam wiesz: babcia nie rozumiała, dziadek nie rozumiał, musieli pokiwać do wnuczka, żeby wnuczek przyszedł, bo wnuczek się już uczył w szkole, już miał wietnamski-wietnamski i okay, mają paszporty wietnamskie, mają dowody osobiste wietnamskie, ale czy oni by się nazwali Wietnamczykami? No tak, bo wiedzą, że mieszkają w Wietnamie i są oddani swojemu krajowi. Ale żeby to było takie dumne poczucie bycia takim Wietnamczykiem etnicznie, to już tak nie bardzo. Oni są po pierwsze Hmongami, po pierwsze Czerwonymi Zao, a dopiero później są Wietnamczykami. Tak że oni są Wietnamczykami ale nie nie tak bardzo się czują nimi. To nie jest dla nich najważniejsze i jak się definiują. Po pierwsze są: Hmong, z konkretnego koloru, bo np. czarni, czerwoni, kwieciści, biali i różni inni.

Łukasz: A czym się różnią? Wymieniasz kolory i czym oni się różnią?

Adrian: Najłatwiej zobaczyć, do którego konkretnego szczepu ta osoba z plemienia należy, patrząc po jej ubraniu, bo np. Czarni Hmongowie - generalnie przeważa w ich ubiorze kolor czarny. Praktycznie u wszystkich Hmnogów baza jest czarna, ale np. Kwieciści Hmongowie mają bogate zdobienia, zwłaszcza kobiety mają stroje bardzo kolorowe i właśnie są wzory kwiatów tam wyhaftowane. Niektórzy jeszcze mają specjalną technikę, ale to bardziej Czarni Hmongowie, którzy woskiem pszczelim rysują na czarnym materiale, później to jeszcze farbują na jakiś kolor, a to miejsce, gdzie był wosk zdrapują - wtedy to miejsce nie jest pofarbowane, w sensie nie zmienia się kolor. Więc najłatwiej poznać, z którym Hmongiem mamy do czynienia po kolorze ich ubioru, stylu ubrania itd. Tak samo Czerwoni Zao i Biali Zao - to jak zobaczysz kogoś z czerwoną, taką bardzo czerwoną chustą na głowie  i z granatowo-żółtym ubraniem, to to są Czerwoni Zao. A jak zobaczysz inne odmiany kolorowe, to już możesz wiedzieć, że to jest Zao, ale jakiś inny Zao. No ale tu już jest bardzo duża dowolność. Tak jak mówiłem, ludów jest 54, z czego 53 to mniejszości - to tylko są te główne plemiona, to nie są już pojedyncze grupy, zróżnicowane na kolory.

Hmongowie w Gran Torino

Łukasz: No słuchaj, 53, natomiast tak jak powiedzieliśmy, jest około 10 milionów ludzi, więc jest to spora grupa. Możemy tak powiedzieć: spora grupa społeczna czy spora grupa ludzi, która jest na pewno warta odkrywania. Słuchaj, wspomniałeś wielokrotnie o Hmongach i ja muszę zapytać, ponieważ jak z pewnością wiesz, jest pewien słynny film "Gran Torino", w którym Clint Eastwood gra zresztą polskiego bohatera – Walta Kowalskiego i on właśnie z tymi Hmongami się tam spotyka. Oni wspominają wojnę i mówią o tym, że musieli opuścić Wietnam, no bo w tej wojnie - nie z Francuzami a z Amerykanami - byli po stronie Amerykanów, ale też ten film przedstawia sporo takich relacji, które są w ramach tego plemienia Hmongów, czyli pewne zachowania z szamanem, chyba tak go możemy nazwać, czy pewne zachowania, których nawet w ten sam główny bohater się podejmuje, np. dotknięcia głowy dziecka - co jest bardzo źle widziane. Z pewnością widziałeś ten film i powiedz mi, czy te zachowania, czy te różne rzeczy, które tam były pokazane, są przerysowane, czy to raczej tak rzeczywiście możemy odbierać, że jeżeli pojedziemy do Hmongów, to na przykład lepiej głowy dziecka czy głowy kogokolwiek nie dotykać.

Adrian: No tutaj generalnie, w regionie Azji Południowo-Wschodniej, lepiej w ogóle nikogo nie klepać po głowie. Tutaj ważna jest hierarchia: więc jeśli my się znajdujemy wyżej niż ktoś, no to jesteśmy ważniejsi, jeśli ktoś jest wyżej niż my - czy siedzi czy przebywa - no to jest ważniejszy od nas - my jesteśmy niżej w hierarchii i to jest reprezentowane tym, jak siedzimy, jak stoimy, jak się odnosimy do siebie. Dlatego też m.in. - to jest właśnie w Gran Torino pokazane, gdzie i Walt Kowalski pyta się tej swojej koleżanki z plemienia Hmongów, dlaczego ludzie nie patrzą mu w oczy, jak on na nich patrzy, a oni patrzą wszyscy w dół. Ta dziewczyna akurat tłumaczy, że się czują zawstydzeni patrząc komuś w oczy, bo to nie jest właściwe kulturowo i to jest jakby takie bezczelne itd. Ale to nie tylko o to chodzi. Chodzi też o to, że tak jak tu w Wietnamie, ale też w całej Azji Południowo-Wschodniej, jak ty jesteś na kogoś zły, a jesteś w hierarchii wyżej od kogoś, w sensie jesteś szefem np. albo jesteś jakimś ważnym klientem i ty pokazujesz, że jesteś zły, to pierwsze, co zrobią te osoby, to patrzą w dół, nie w górę albo gdzieś w bok, bo to nie o to chodzi. Chodzi o to że patrzą w dół, bo to jest tak, że oni są niżej od ciebie i że przyjmują tę krytykę. To patrzenie w oczy, to było to pierwsze co mi się rzuciło w oczy właśnie w tym filmie. Drugie - to klepanie po głowie. Jak kogoś poklepiesz po głowie, to wiesz... Mnisi udzielają różnych tam błogosławieństw itd. No to wtedy mogą tam rękę Ci położyć na ramieniu czy na głowie itd. W ogóle też np. w Kambodży byłem błogosławiony przez mnicha w khmerski Nowy Rok. To ja sobie musiałem przyklęknąć, a mnichu wziął wodę z kwiatami, tam miał taką wodę kwiatową, i zaczął nabierać i ją polewać po mojej głowie. No i wiesz, ja byłem niżej, mnich wyżej, bo mnich - wiadomo, ważniejszy w ogóle w społeczeństwie. I on polewał właśnie tę wodę na moją głowę, żeby pokazać że on tu teraz z kosmosu, z niebios, ściąga te błogosławieństwa, które na mnie spływają. To jest po prostu hierarchia. Tam też była fajna scena z tym szamanem...

Łukasz: Tak, to prawda. Spotkałeś takiego szamana?

Adrian: Znaczy, ja wielu spotkałem szamanów, wielu starszych wioski. W Wietnamie na przykład, wśród ludu tego najważniejszego, największego i najbardziej reprezentatywnego w społeczeństwie - Kinh, jest takie powiedzenie, że prawo króla nie jest tak ważne, jak zwyczaje wioski. I to zawsze tak działało, że wioski w Wietnamie były otoczone gęstymi zaroślami z bambusa i to co się działo w wiosce, to nie była sprawa króla, w sensie cesarza. Urzędnicy działali do wioski, sobie podjeżdżali, zbierali podatki itd. Jak coś się działo i został np. urzędnik wezwany do sądzenia czegoś, bo trzeba było sąd zrobić nad kimś, to wtedy on przyjeżdżał, ale to nie było tak, że on sobie wjeżdżał do wioski i robił co chciał, bo wieśniacy by mu na to nie pozwolili po prostu. Na przykład, jak się działy jakieś bardzo duże zbrodnie, to jeśli kogoś złapali na gorącym uczynku, to urządzali sobie lincz, wyrzucali ciało takiego nieszczęśnika poza obręb wioski, no i jak przychodzili urzędnicy, pytając: a czemu tam wiesz, Adrian, martwy bez ducha leży? No to wtedy wioska odpowiadała: pewnie go zwierzęta zjadły. I tak taka sama zasada działa zazwyczaj w tych wielu wioskach, nie? W sensie tam jest tak, że ludzie mają prawo to państwowe, którego muszą przestrzegać i ok i jak złamią prawo, to mogą stanąć przed sądem i iść do więzienia. Ale najważniejsze jest to, że jest starszyzna wioski, która tam zarządza tą wioską i jest jedna ważna rzecz jeszcze! Tutaj w Wietnamie jest tak, żeby właśnie te społeczności etniczne były jakby równe, żeby się nie czuły, że im coś jest narzucane z góry przez obcych. Jest tak, że każda gmina, która ma powyżej bodajże 51 proc. mniejszości, w sensie że ta mniejszość jest większością w tej gminie, to przewodniczący policji i cała jego świta jest z tej mniejszości etnicznej. Czyli, jak np. w gminie jakiejś jest mniejszość etniczna Mường - 55 procent ludności stanowi lud Mường, no to wtedy z tej mniejszości etnicznej, w skali całego kraju, ale w większości w tej gminie, będzie policjant czyli szef policji też będzie Mường. Więc generalnie tutaj to było fajnie przedstawione, że tamtego szamana bardzo szanowali i fajnie było przedstawione właśnie, jak ta matka napominała pana Tao, tego młodego chłopaka, który chciał ukraść samochód Eastwooda, ona go fajnie napominała, przyprowadziła do niego do chaty i mu kazała tam pracować i jeszcze powiedziała, że jak on tego nie przyjmie - w sensie przetłumaczyła ta córka, nie? - że jak on nie przyjmie tej jego pracy, żeby on odpracował swoją winę, bo chciał mu ukraść ten samochód, to będzie dla nich wielka obraza. Bo tak to działa, w sensie matka zdecydowała i tak musi być.

Łukasz: Nikt nie dyskutuje z hierarchią w rodzinie!

Adrian: Tak, tak to jest hierarchia w rodzinie. Ale w ogóle w wielu mniejszości etnicznych na terenie Wietnamu np. Ê Đê, chyba Ra Glai też. Na pewno mamy to na Płaskowyżu Centralnym, tam, skąd pochodzi kawa Trung Nguyen - najsłynniejsza kawa wietnamska - gdzie żyły jeszcze niedawno dzikie słonie...

Łukasz: Czyli rejon jakiego miasta, jak by ktoś chciał pojechać po lockdownie?

Adrian: Miasto Buôn Ma Thuột. Stoi wielki czołg na cokole, na wjeździe do miasta, przy największym hotelu. Pomnik Wyzwolicieli i wyzwolenia miasta. Oczywiście teraz czołg jest już sztuczny, bo ten prawdziwy rozebrali. Stał na cokole i Wietnamczycy robili sobie pod nim zdjęcia i tak trochę jak Polacy, coś na pamiątkę chcieli zabrać, tu śrubka tam śrubka, został sam kadłub. W każdym razie, wracając do tematu, bardzo fajna była też scena grilla, tam w domu Hmongów, gdzie czekała rodzina 10 pokoleń: starzy, młodzi, wszyscy razem siedzieli. I temu gościowi honorowemu, który pomógł rodzinie, znaczy on wtedy jeszcze nie pomógł, to był po prostu gość, no bo gość - ktoś z zewnątrz, to mu tam stały te ciotki i nakładały żarcia nakładały. A młoda kazała mu przejść później do pokoju z tymi młodymi, żeby wypił sobie piwo i zobaczył tego brata, tam się z nim zapoznał bliżej, aczkolwiek Clint Eastwood zostawił żarcie, nie wiem czy zauważyłeś, pełny praktycznie talerz.

Łukasz: Nie był w stanie tego zjeść. Tak, to prawda.

Adrian: I nikt nie miał do niego o to pretensji. I to też jest bardzo dokładne przedstawienie tych mniejszości etnicznych, które mogą same nie mieć nic, bo są biedne, ale ciebie tak nakarmią, że ci dadzą wszystko, co mają, bo jesteś gościem i ty nie możesz odmówić, bo to jest obraza dla nich. Oni ci dają wszystko co mają, bo cię tak szanują, a jak ty tego nie przyjmiesz, no to to jest wtedy pogarda tymi uczuciami, którymi oni cię obdarzają. Ja tak samo kręciłem jeden program właśnie w Bac Ha na wschód od Sapy i problem był taki, że myśmy tam kręcili na takich bardzo wysokich partiach gór, gdzie, wiesz ludzie mieszkali w domach z ziemi, to były lepianki z drewna, bambusa, no i z ziemi takiej bitej, w sensie gliny, nie? To wystarczy i to dobrze w miarę trzyma ciepło w zimie, gdzie tam naprawdę potrafi być też temperatura zero stopni, minus dwa stopnie i tam czasami śnieg spada.

Łukasz: To przy klimacie tutaj jest bardzo zimno, musimy dodać, bo to czasami ludzie sobie nie wyobrażają, że ta temperatura w okolicach nawet 10 stopni w tym wilgotnym klimacie, to jest takie nasze minus 15 odczuwalna.

Adrian: No tak, to musicie wziąć na poprawkę to, że tu jeszcze 2-3-4 lata temu w Hanoi na przykład, jak była zima i temperatura spadała poniżej 10 stopni Celsjusza, w plusie oczywiście, nie mówimy o ujemnych temperaturach, to dzieci w podstawówce nie szły do szkoły, bo to było za zimno. Tutaj po prostu jest taka wilgotność, że przenika zimno do kości i tutaj nie da się tego wytrzymać, więc te dzieci biedne miały tam lampy kwarcowe w szkole. No ale to wszystko jest takim półśrodkiem, żeby było cieplej, żeby dało się w ogóle wysiedzieć, ale jest nieprzyjemnie straszne. No więc ta mniejszość etniczna, tam myśmy byli akurat u czarnych Hmongów i kręciliśmy program o daniach z kukurydzy, bo oni tam przez cały rok robią zasiewy kukurydzy, później zbierają późną jesienią kukurydzę i suszą ją, mają na tych swoich lepiankach taki strych a'la poddasze, które jest przewiewne i które jest dobrze oddzielone od ewentualnych opadów i tam się suszy kukurydza. I oni z tej suszonej kukurydzy robią parę dań różnych, wszystkie oczywiście tylko zawierają kalorie, praktycznie witamin to nie ma, ale to takie na przeżycie środki bardziej, w każdym razie tam rodzina miała dwójkę dzieci i myśmy tam poszli, żeby nakręcić akurat właśnie o tej akurat suszonej kukurydzy program i ojciec pierwsze co zrobił, jak myśmy weszli do jego domu, to nie chciał w ogóle z nami kręcić, mimo że byliśmy ugadani, że nakręcimy, później będzie uczta, bo bez uczty to u Hmongów się nie da, w ogóle się nie da z Hmongami pracować, zanim z nimi nie wypijesz.

Adrian: Oczywiście mówię o tych Hmongach w górach. Nie mówię o już takich bardziej ucywilizowanych ludziach z miasta. Aczkolwiek po wejściu do domu musieliśmy, po pierwsze, każdy wypić szota, takiej kuriozalnej wódki, tam ma to alkoholu z 60%, jak podpalić to płonie, Wietnamczycy są zawsze pod wrażeniem, bo tu wódka w mieście zwykła ma 29% tylko.

Łukasz: Tak, wódka Hanoi.

Adrian: Wódka Hanoi (śmiech) to takie półśrodki alkoholowe. W każdym razie, ojciec nie chciał z nami kręcić, dopóki każdy się z nim nie napił, więc jeden z reżyserów, bo na szczęście miałem dwóch, jeden był zapasowy właśnie, się poświęcił dla całej ekipy i się napił tak dość mocno z nim, później musiał się przespać, ale chcieli nas nakarmić. Na szczęście się udało to przełożyć na po kręceniu, ale przynieśli wszystko co mieli. Przynieśli np. suszone mięso bawoła wodnego, co jest dość drogie, w sensie tańsze niż wołowina, no ale wołowina w ogóle jest mało dostępna dla dla tych mniejszości etnicznych w górach. Przynieśli rybę, przynieśli warzywa jakieś zielone, zieleninę smażoną z czosnkiem itd. Więc to było, to był taki galowy posiłek dla nich. Myśmy mówili im 10 razy, że słuchaj ojciec, to daj dzieciom, żeby sobie zjadły, bo my i tak zaraz wrócimy do hotelu i my se zjemy w mieście, więc to, co chcesz nam dać, to daj dzieciom, żeby one jadły. A on mówi, nie, że dzieci nie potrzebują, bo wy jesteście gośćmi, to wy jedzcie. No to my na to, że kiedy ostatnio dzieciom dałeś mięso? Dwa tygodnie temu. A rybę? Trzy tygodnie temu. No ryba w Wietnamie, to nie jest coś drogiego, tu ryby są tanie akurat, mięso no to już inna sprawa. Ale on i tak raz na dwa tygodnie czy trzy tygodnie mógł sobie pozwolić, żeby tym dzieciom dać coś innego niż ryż albo kukurydza. Więc mówimy, nakarm te dzieci. Nie. Gość w dom Bóg w dom. Musieliśmy zjeść, wszyscy wiesz, zjedli po trochu, później udawali, że już najedzeni są strasznie. I to właśnie też jemu sprawiło przyjemność, że tyle żarcia zostało na stole, bo to znaczyło że się dobrze nami zaopiekował, bo my już zjedliśmy, my już byliśmy najedzeni, a jeszcze cała kupa żarcia została, więc on nie dał za mało. I to właśnie było w tym Gran Torino pokazane, jak Eastwood wstaje od stołu, a tam nikt nie ma do niego pretensji, no bo go nakarmili dobrze.

Kuchnia mniejszości etnicznych

Łukasz: To ja mam podobne doświadczenia też z jednej wizyty w Sapie, gdzie też byłem karmiony i rzeczywiście trzeba nawet zdobyć się na pewną odwagę, jeżeli ktoś nie zna tego, bo turyści się raczej boją odmówić. Tam jest cały czas wręcz na talerzyk nakładane, że rzeczywiście jak się odmówi, to nie ma z tym żadnego problemu. Z jednej strony cieszy mnie to, skoro mówisz, że Hmongowie zostali tam tak dobrze przedstawieni, ponieważ mam wrażenie, że w tych dużych filmach światowych, czy Wietnamczycy czy jakieś mniejszości wietnamskie, rzadko są pokazywane i szczególnie gdzieś ich kultura czy zwyczaje. Wspomniałeś już o jedzeniu i mam do ciebie takie pytanie o kuchnię, o kuchnię mniejszości, ponieważ pamiętam z różnych naszych rozmów, że miałeś nietypowe spotkania z daniami kuchni. O niektórych nawet wspomniałeś kiedyś w programie Travel Channel w "Szokujących potrawach". I chyba wydaje mi się że to były też potrawy mniejszości etnicznych. Czy mógłbyś trochę powiedzieć, czy ta kuchnia ich dużo różni się od tej takiej tradycyjnej, moglibyśmy powiedzieć, kuchni wietnamskiej, północnej powiedzmy, czy czy jest podobna, czy to jednak te wpływy Laosu, Chin i innych krajów. I zupełnie co innego? Jest co próbować?

Adrian: Z kuchnią mniejszości etnicznych jest tak, że najważniejsze jest to, co jest dostępne w danym regionie. To oni po pierwsze to jedzą. Jak sam wiesz, Wietnam jest bardzo rozciągnięty z północy na południe,1800 kilometrów prawie, zależy jak liczyć, zależy od którego punktu do którego, ale tak między 1600-1800 a 2000 kilometrów, mniej więcej taki jest rozstrzał. Tak że każdy region ma swoje zupełnie inne składniki. Wiele jest rzeczy dostępnych na nizinach i są podobne w każdym mieście, tylko inaczej: inaczej przerobione, inaczej podawane. Ale np. mniejszości etniczne po pierwsze jedzą to, co jest dostępne, jest bardzo dużo górskich, dzikich różnych warzyw, czyli takiej zieleni, jak tutaj np. na nizinach mamy szpinak wodny, który jest smażony z czosnkiem, to jest jedno z moich ulubionych dań.

Łukasz: Bardzo dobre danie! Tak, polecamy każdemu.

Adrian: Chyba nie znalazł się taki, któremu to nie zasmakowało.

Łukasz: Myślę, że nie!

Łukasz: Myślę że się nie znalazł i się nigdy nie znajdzie.

Adrian: W każdym razie, to tutaj np. w górach są ludzie, którzy jedzą też takie ala pnącze zielone. Wyglądają tu trochę, różne te warzywa, bo oni to nazywają "warzywami" - u nas warzywa to bardziej marchewka, seler, włoszczyzna (śmiech) - no a tutaj warzywa to jest właśnie ta zielenina, te liście i łodygi czegoś, co można smażyć, ugotować albo ugotować na parze. No i to trochę wygląda jak takie rośliny ogórkowe, pnące się, fasolowate, takie długie z liśćmi, które się zrywa i się myje i smaży, to są po prostu warzywa, które same rosną. To jest zielenina, która sama naturalnie rośnie w lesie i raz na jakiś czas ci wszyscy tam przedstawiciele mniejszości, pyk, zapuszczają się do lasu, nazrywają sobie trochę tego trochę tamtego i wracają do domu, myją, smażą i mają wiesz, bardzo organiczne, sto procent organiczne, naturalne jeszcze leśne, tak jak u nas się chodzi na grzyby do lasu,tak jak u nas chodzi na jagody, jakieś poziomki i tak dalej. To tam po prostu raz na jakiś czas ktoś z rodziny się zapuszcza w las, zrywa trochę tego trochę tamtego no i to wszystko samo rośnie. To akurat jest kwestia dostępności. W mniejszości etnicznych na północy np. (na nizinach ludzie jedzą dużo wieprzowiny, kurczaka i wołowinę, ale wołowina jest droga). Tam na skrajnej północy Wietnamu nie ma takich pastwisk dużych, trawa aż tak bardzo szybko nie odrasta, tak że wołowiny się tam nie hoduje ale bawoły wodne jak najbardziej. I dlatego właśnie jest potrawa znana na północy - suszone mięso bawoła wodnego - ale suszone... ono jest suszone-podwędzane, bo się na okapie kuchni, bo w tych właśnie domach z gliny itd. No nie powiem, że w lepiankach, bo to się źle kojarzy, to wygląda jak normalny dom, tylko po prostu jest z innego materiału. No w każdym razie tam jest taka kuchnia zrobiona też z gliny właśnie, takiej utwierdzonej, no bo wypalonej już i z tej kuchni zawsze jakiś tam dym leci i ciepłe powietrze w górę, tam jest zrobiony też taki okap z odprowadzeniem dymu na zewnątrz i na tym okapie się wiesza paski tego mięsa bawolego, to w miarę jak ludzie gotują po prostu, codziennie i tam rozpalają ognisko w tej kuchni, żeby było ciepło, tak jak kiedyś na wsi babcia zawsze siedziała przy piecu, bo przy piecu było ciepło, to tutaj  tak samo ludzie rozpalali to po prostu, żeby było ciepło w domu i wszyscy się zbierali wokół tego pieca, a prądy konwekcyjne od razu suszyły to mięso, plus ten dym z kuchni jeszcze je wędził, także naturalnie to wszystko jest konserwowane i po prostu można w każdej chwili, zimą, jak nie ma nic innego, w sensie tych warzyw np. z lasu, nie rosną tak szybko albo nie rosną w ogóle, no bo jest za zimno, to po prostu można sobie urwać kawałek i przeżuć. Oczywiście Hmongowie i ludy etniczne mają trochę lepsze, twardsze zęby niż my na przykład, bo ja za dzieciaka trochę za dużo cukru używałem, więc ja jak jem tę suszoną wołowinę, to albo trzeba porwać na mikropaski i wtedy to jest łatwe do przeżucia albo trzeba wziąć kawałek, popić wodą i razem z wodą to tak rozmlaskać. To są sekretne techniki jedzenia! A jedno, co mną po prostu wstrząsnęło...

Łukasz: To jest chyba to właśnie, o co Cię chciałem zapytać. Spotkanie z koniną?

Adrian: Tak, spotkanie z koniną. I żeby to jeszcze była taka konina, jaką mój ojciec spożywał, w sensie w formie kiełbasy, to ja bym tam nie miał nic przeciwko. Ale był taki program też w Bac Ha na wschód od Sapy, tam jest jeden z największych rynków etnicznych. To są takie rynki, że po prostu Hmnogowie i różne inne mniejszości w każdy dzień tygodnia w innym miejscu się zbierają, w całej okolicy północno-wschodniej, północno-zachodniej Wietnamu i po prostu sprowadzają cały swój inwentarz, niosą wszystko co mają do sprzedania tam i w konkretnej miejscowości spotykają się raz w tygodniu. Sprzedają tam, to tylko działa mniej więcej od 4:30-5:00 rano do około 10:00. Tak naprawdę to do 8:00, ale do dziesiątej się zbierają, i po 10:00 już tam nikogo nie ma i się przenoszą wtedy, wracają do domu na noc i idą rano, w środku nocy wychodzą, i idą przez noc na inny rynek i od rana sprzedają na innym rynku. W każdym razie jest taki rynek Bac Ha właśnie, bardzo znany, gdzie pomnikiem, który stoi pośrodku tego rynku jest taka dwu i pół metrowa patelnia, taki ala wok, tylko trochę bardziej płaski - i to jest symbol tego rynku. Ja tam jechałem nakręcić program właśnie o jedzeniu etnicznym i się dowiedziałem, po co ta patelnia jest. To jest na gulasz z koniny. I to też jeszcze nie brzmi tak źle, wcale nie brzmi tak źle, ALE. Byłem przy robieniu tego. To wygląda tak: kobiety przychodzą, kobiety Hmongów zwłaszcza, ale też z innych mniejszości etnicznych, jednak u Hmongów to jest taka tradycja, że kobieta idzie na rynek sprzedawać, to ona się zajmuje handlem, bo ona się zajmuje pieniędzmi, a facet w tym czasie robi "kontakty", nie? Reprezentuje rodzinę, więc faceci chleją, a kobiety sprzedają. Tak są tutaj role podzielone, no i im bardziej facet jest narąbany po tym całym rynku, najlepiej jak w ogóle się nie może podnieść, to wtedy żona się cieszy, bo znaczy że jest szanowany w społeczności, bo każdy się chciał z nim napić dlatego nie może iść.

Łukasz: A ciekawe, żeby to tak na polski grunt przenieść.

Adrian: (śmiech) W każdym razie, były takie zdjęcia dawno temu, nie wiem czy mi się uda, jak znajdę to gdzieś wkleję. Aczkolwiek były takie zdjęcia, że babka idąc prowadzi konia, a na koniu to facet przewieszony, a babka się cieszy. No to właśnie to dlatego, że jej mąż był tak szanowany, że już nie może iść. Ale wracając do tematu.

Łukasz: Do gulaszu!

Adrian: No i żeby ci faceci mieli co jeść i przy okazji, żeby inni mogli coś zarobić. No to robią właśnie ten gulasz z koniny. Bo na tym rynku, akurat to jest jeden z rynków znanych z tego, że się sprzedaje żywe konie, w sensie to są konie nie kuce, bo tutaj w wielu miejscach są kuce a nie konie, a tu akurat Hmongowie sprowadzają z gór konie. Zazwyczaj taką sierść mają rudawą, ale pełnowymiarowe konie, no i właśnie ci handlarze, którzy tam handlują żarciem, to przy okazji handlują też mięsem i od razu gotowymi potrawami. No więc jak jest koń dostępny, to po prostu - teraz uwaga, bo będzie drastycznie, jak coś to przeskoczcie o minutę - jest tak, że biorą tego konia i podrzynają, bo tutaj wszystkie generalnie zwierzęta, nie wiem, może słyszałeś/widziałeś, kurczaki, kaczki itd., wszystkich zwierząt zbierają krew, żeby ją później użyć do potraw, tu się nic nie marnuje. Tak samo zresztą jak ścięgna, kostki, praktycznie zjada się wszystko.

Łukasz: To jest takie znamienne właśnie dla kuchni Azji Południowo-Wschodniej.

Adrian: Tak, no to tutaj też właśnie jest tak, że wiesz, przecinają tętnicę, tę krew zbierają i to jest baza do gulaszu - więc tu już się zaczyna ciekawie, bo nic się nie marnuje. Ćwiartują oczywiście później: mięso, podroby i wszystko jak leci. Niemyte, to jest najważniejsze tutaj na rynkach etnicznych, to jest niemyte. To nie jest tak, że czyszczą jelita itd., tylko wrzucają jak leci do tego woka, przykrywają dekielkiem i to gotują przez jakieś 6,5, od 4 godzin w górę. Więc jak się trafi na sam początek rynku i taki 4-godzinny się gulasz weźmie i tam jest kawałek tego jelitka, to ono jest tak gumowate, że tego się normalnie nie da pogryźć, ale jak trafisz na koniec rynku i masz ten gulasz taki 9-godzinny, to to wszystko się rozpływa w ustach i jest OK. Ja na początku nie chciałem tego zjeść (śmiesz). Bo jeszcze tam, gdzie oni chcieli to kręcić, ta moja ekipa z VTV1, to taka telewizja największa, najbardziej znana.

Łukasz: Taka nasza jedynka, TVP1.

Adrian: Tak to jest właśnie VTV1 i oni chcieli to nakręcić u swojej znajomej. Ta znajoma prowadziła i stragan z mięsem i właśnie miała taką miniknajpę z wódką i z tym właśnie gulaszem i teraz problem polegał na tym, że na tym straganie, zaraz obok tego woka, w którym się to gotowało, leżała sobie taka głowa konia, jeszcze nie sprzedana, więc ja się poczułem jak Luka Brasi, czy inny tam z Ojca Chrzestnego, któremu łeb konia podrzucili, bo naprawdę to było powiem Ci dramatyczne. No  dla nas to dramatyczne, a dla Hmongów codzienne życie, trzeba jeść, to co jest.

Łukasz: Tutaj w ogóle w Azji widoki są czasem takie bardziej drastyczne. Jak tutaj leży gdzieś głowa świni czy kury, czy jakiejś tam krowy nie jest niczym dziwnym, po prostu to jest, czeka na sprzedaż. I tutaj się nikt tym nie przejmuje. To jest taki częsty obrazek.

Adrian: Tak, zresztą też moi znajomi z tych z mniejszości też parę razy mieli gości z zagranicy, tam wiesz rodzina z dziećmi, i znajoma przygotowywała posiłek dla nich i tam musiała kurę zarżnąć, żeby zrobić kurczaka. Z kury (śmiech) I problem polegał na tym, że ona dobrze mówi: Ej, a zawołaj tę małą, może mi pomoże tutaj przy kurczaku! Ja na to: Wiesz co, może lepiej nie. No ale, no bo jej dzieci pomagały przy tym wszystkim, więc to takie normalne. Nie dość, że normalne, to było jeszcze takie wiesz, spajające rodzinę, że oni razem w tej kuchni robią, tam nawet ten mąż przyszedł, męża akurat ma nie z mniejszości tylko z nizin, tam facet trafił i tam się pobrali. Aczkolwiek wiesz, te dzieci tam od małego są zaznajomione z tym...

Łukasz: To tak jak nasze dzieci ze wsi, kura bez głowy latająca nie jest czymś dziwnym. A spróbowałeś tego gulaszu ostatecznie? Że tak jeszcze wrócę.

Adrian: Próbowałem, próbowałem i powiem Ci szczerze, spróbowałem i tam na rynku i później w knajpie takiej ładniejszej już w miasteczku. To to z rynku było zjadliwe,  to nie było, nie był to rarytas dla mnie, ale to było zjadliwe, zwłaszcza tam po szóstym kieliszku wódki lokalnej. Ale to co spróbowałem w knajpie, to już takie wyczyszczone, przygotowane itd., to było tak bez smaku, tak bez aromatu, że tego się jeść nie dało, w sensie, nie dość że gumowate, bo się nie gotowało przez 6 czy ileś godzin, tylko krócej znacznie, to jeszcze to czyszczenie odebrało cały aromat. Więc czasami najlepiej jeść jak lokalsi. Na pewno jest tam jakiś powód. Można nie wiedzieć, co to jest za powód, ale tam na pewno jakiś powód jest.

Gdzie szukać mniejszości etnicznych w Wietnamie?

Łukasz: A na takie zakończenie twojej opowieści o mniejszościach, powiedz mi, gdyby ktoś chciał przyjechać tutaj, oczywiście w okresie kiedy już będzie można, i odwiedzić i poznać niektóre z tych mniejszości, gdzie byś polecił, żeby się wybrać, w jakie miejsca? Wszyscy znają Sapę, więc pewnie o niej też powiesz, ale gdzie jeszcze? Gdzie poza tym warto pojechać i i odwiedzić mniejszości etniczne Wietnamu?

Adrian: Najlepiej, jeśli chce ktoś poznać mniejszości etniczne w Wietnamie, to pojechać właśnie do Sapy, to jest najłatwiejsza taka opcja, leisure, na pełnym relaksie. Tam można zrobić treking, tam można się przespać w domu u kogoś, bo mamy znajomych np. Ale tam jest najłatwiej i najspokojniej i najwięcej tych mniejszości etnicznych w jednym miejscu. Można tam zobaczyć przedstawicieli różnych mniejszości, tam są:,  różni różniści. To jest taka opcja package-najłatwiejsza. Jeśli chcecie np. zobaczyć coś zupełnie innego, czyli plemiona, w których babka rządzi domem i to do dzisiaj tak jest, że tam jest matriarchat zupełny i np. moja znajoma z plemienia M’Nông właśnie powiedziała mi kiedyś, jak piliśmy drinka wieczorem, w parku narodowym Yok Don, nad rzeką Srepok - to już w ogóle słychać, że to nie są wietnamskie nazwy, no bo to są ludowe, to są grupy etniczne związane z Khmerami itd. Itd. Aczkolwiek, jeśli chcieliby zobaczyć plantacje kawy i herbaty, poznać historię w ogóle tutaj kawy w Wietnamie, proces parzenia, proces palenia, proces zbiorów, nawet pojechać na plantacje i samemu pomóc przy zbiorach kawy, jak jest odpowiedni sezon i właśnie posiedzieć w "długim domu" na palach, patrząc na biegające słonie i inwentarz i właśnie posłuchać tych historii, jak babka zarządza domem. Co mi powiedziała zresztą, że: Dobra Adrian, jak ci się podobam, to przyjedź tu do wioski, pobierzemy się, ja będę zarabiać w mieście, a ty będziesz tutaj w domu opiekował się moimi rodzicami, dziećmi i będziesz gotował. Bo tak tam to działa! Jeszcze taka ciekawostka, przepraszam, że tak się rozgaduję, ale to też ciekawe akurat, ona mi kiedyś powiedziała że jak chcę, to ona może mną randkować, Ale ja mówię: No ale przecież mówiłaś, że masz chłopaka. "Tak, ale ja mam prawo, bo ja wiesz jestem kobietą i ja mam prawo sobie wybrać najlepszego faceta, który mi się tam podoba. Więc ja muszę próbować. I żaden nie ma do mnie prawa mieć pretensji. Nawet ten główny mój chłopak oficjalny, bo ja jestem kobietą, ja sobie wybieram, bo z nim będę miała dziecko itd. Więc ja tutaj mam prawo sobie spróbować. Więc jak chcesz to mogę ciebie też spróbować". No niby fajnie, ale jakby nie moje klimaty to były.

Łukasz: Ja mogę powiedzieć, że Adrian oferty nie przyjął, ślubu nie wziął i nie został (śmiech).

Adrian: Tak, nadal pracuję, nie opiekuję się dziećmi ani rodzicami czyimiś...

Łukasz: Ale gotujesz!

Adrian: Czasami gotuję, bo lubię. Tak, w każdym razie to jest Centraln Wietnam, to są wyżyny. Na południu z kolei w Delcie Mekongu można zobaczyć miasteczko Sóc Trăng i spróbować takiego ciastka z durianem w środku. W każdym razie tam jest mniejszość chińska i oni robią właśnie te ciastka. Widać to zresztą, bo wjeżdża się do miasteczka wietnamskiego, ale co druga fabryka, która tam stoi jest opisana po chińsku, no to już wiadomo, że tam są mniejszości. A jak się pojedzie dalej trochę w Deltę Mekongu, na południowy zachód, tam są np. mniejszości etniczne khmerskie i możesz spróbować skorpiona, możesz spróbować pająka, możesz spróbować węża czy jaszczurki. I co najciekawsze, może spróbować takie larwy,  takiej mniej więcej grubości jak palec, wyglądające trochę jak larwy pszczoły, ale też nie do końca. To są larwy jakiegoś robaka kokosowego. W każdym razie je się  wykupuje z ziemi i na żywca wkłada im w odwłok orzeszki ziemne. I prażą, nie smażą, bo to bez tłuszczu, na woku przesmażają na szybko, wtedy te robaki się robią bardzo chrupkie, a że tam orzeszek jest w środku, to jeszcze dodaje takiego posmaku orzechowego. Tak próbowałem, da się zjeść, nie ma problemu, jak się zamknie oczy, no to jak chipsy. To jest akurat ta mniejszość khmerska. Jest jeszcze, powyżej Mui Ne, to jeszcze jest południowy Wietnam, ale ta północna część południowego Wietnamu. Tam jest jeszcze mniejszość Champa - Czamowie, którzy też mieli swoje imperium, ale Wietnamczycy ich podbili i już są zasymilowani, ale też nie do końca, to jest jedyna mniejszość która jest muzułmańska i mają normalnie swoje meczety tutaj, chodzą w takich  wiesz, muzułmańskich nakryciach głowy, mają zupełnie inne stroje też: faceci chodzą w takich gustach, okręconych wokół bioder, długich do kostek. Oni w ogóle z jawy przybyli dawno dawno temu, to jest cała historia, ale to na inny odcinek. W każdym razie Chamowie mają tutaj taki swój tradycyjny kraft, że robią naczynia gliniane, chodząc wokół nich, nie obracając ich na stole obrotowym, tylko chodzą w specjalny sposób i lepią dookoła. To jest taka ciekawostka jeszcze Chamów. Tak że, żeby zobaczyć mniejszości etniczne, można praktycznie w każde miejsce w Wietnamie, tam gdzieś się w najbliższych stu kilometrach znajdzie jakaś mniejszość.

Zakończenie

Łukasz: I w ten sposób serdecznie zapraszamy, by przyjeżdżając do Wietnamu, odkrywać nie tylko ten Wietnam szeroko znany, ale także zapuścić się wśród tych mniejszości etnicznych i odkryć ich kulturę, ich kuchnię, która jest coraz bardziej widoczna też w samym Wietnamie, bo gdzieś zaczynamy te szczegóły zwracać uwagę. Dziękuję ci Adrian za tę godzinę spędzoną na opowieściach o mniejszościach etnicznych. Dziękuję ci bardzo.

Adrian: To ja też dziękuję Tobie i dziękuję wam wszystkim. Mam nadzieję, że was nie zanudziłem i nie skakałem aż tak bardzo po tematach, jak to mam w predyspozycjach.

Łukasz: A my zapraszamy już niedługo na kolejne takie rozmowy o Wietnamie, ale już nie tylko, o krajach Azji Południowo-Wschodniej właśnie z Adrianem, odkrywając pewne tajniki i historii i kultury, kuchni i zwyczajów w Wietnamie.

Adrian: Dzięki bardzo! Do zobaczenia. Cześć.

Adrian Zagrodzki Wietnam

Adrian Hai Phong Zagrodzki

Bardziej wietnamski niż najstarsi Wietnamczycy, znawca wietnamskiej kultury i języka, kiedy trzeba – niezastąpiony korespondent w dobie pandemii. Doskonale czuje się nie tylko w Azji, ale także przed kamerą.

Masz ochotę na więcej? Zobacz nasze wycieczki po Azij!