Ok!Azja do Rozmowy - Radosław Nawrot

Na naszym kanale Ok!Azja, pojawił się drugi odcinek cyklu Ok!Azja do Rozmowy. Mieliśmy przyjemność gościć Radosława Nawrota - dziennikarza sportowego i przyrodniczego, blogera, autora książki „Australia. No worries! Część I: Tasmania” oraz zwycięzcę Wielkiej Gry w kategorii "Zwierzęta wysp świata”. 

Radosław Nawrot
W poszukiwaniu małp

Radek odwiedził około 100 krajów, ale jak sam przyznaje, nie udało mu się ustalić ile dokładnie ich było. Lubi poznawać nowe kultury, smaki, ale świat przemierza głównie w poszukiwaniu rzadkich gatunków zwierząt. Z każdej takiej podróży przywozi pamiątkę - koszulkę. Dlaczego? O tym opowiada w naszym podcaście.

O swoich podróżach i ogromnej pasji do zwierząt, ale także drugiej miłosci - kinie, można poczytać na blogu Radka: radoslawnawrot.com

Podczas tej godzinnej, niezwykle ciekawej rozmowy dowiemy się, skąd u Radka wzięła się pasja do podróży, a ponadto:

  • Dla jakich zwierząt Radek postanowił pojechać do Wietnamu?
  • Kim był Alfred Szklarski?
  • Jak wyglądało spotkanie Radka z tygrysem?
  • Skąd pomysł na napisanie książki o Tasmanii?
  • Czy wilkowór tasmański żyje?
  • Skąd pomysł na nietypowe koszulki z ptakami?
  • Czy Radek jest #teamdurian czy #teamantydurian?
  • Czy jest jakaś potrawa, której Radek nie odważył się spróbować?
  • Jak pachnie Wietnam?

Pojawi się też ważny dla nas temat świadomego podróżowania, tym razem w kontekście przyrody.

Zapraszamy do obejrzenia i/lub posłuchania!

Rozmowa dostępna jest na kanałach: Youtube, Spotify oraz Apple Podcast.

Jeśli nie słyszeliście jeszcze pierwszego odcinka Ok!Azja do Rozmowy z Asią Matejko, koniecznie musicie to nadrobić! A już za tydzień kolejna rozmowa z wyjątkowym gościem i nieco więcej o... Tajlandii! 

Dajcie znać, jak wrażenia!

Transkrypcja podcastu

Dla osób, które nie chcą, nie lubią bądź nie mogą słuchać podcastów, przygotowaliśmy transkrypcję, czyli tekstowy zapis nagrania. Teraz od początku do końca możesz przeczytać rozmowę Łukasza Kozłowskiego z Radosławem Nawrotem. 

Podróżowanie z miłości do zwierząt

Łukasz Kozłowski: Cześć, tu Łukasz Kozłowski z kanału Ok!Azja! Witam w drugim już odcinku naszej serii wywiadów z podróżnikami - Ok!Azja do Rozmowy. Dzisiaj moim gościem jest Radosław Nawrot - dziennikarz sportowy i przyrodniczy, autor książki „Australia. No worries! Część I: Tasmania”. Zapraszam. 

Radosław Nawrot: Dzień dobry. Bardzo mi miło, kłaniam się. 

Łukasz Kozłowski: Moje pierwsze pytanie o najnowszą książkę o Australii. Ma pan sporo podróży na swoim blogu. Jak to się wszystko zaczęło? Skąd wzięła się pasja do podróży? Dodam jeszcze, że jest Pan zwycięzcą Wielkiej Gry w kategorii związanej z przyrodą. 

Radosław Nawrot: Tak, “Fauna wyspy” -  tak ta kategoria się nazywała i rzeczywiście raz się udało. W sumie można to jakoś połączyć, bo ja myślę, że właśnie zwierzęta są tym jednym z takich poważnych argumentów które mnie ciągną do świata. Jako dziecko oglądałem zwierzęta w książkach, oglądałem je w zoo, ale to jednak nie wystarczało, zawsze chciałem zobaczyć je w naturze. Staram się za wszelką cenę żeby te podróże miały związek ze zwierzętami, one są bardzo istotnym elementem. To jest taki element, na który bardzo wiele osób mało zwraca uwagę, a ja bardzo mocno i staram się to eksponować. Ludzie jadą do Wietnamu różne rzeczy oglądać, bo tam jest co zwiedzać, a ja w dużej mierze wybrałem się właśnie na... małpy. Bo małpy wietnamskie, zwłaszcza langury i lutungi to jest coś absolutnie unikalnego. Wciąż odkrywamy nowe gatunki w Wietnamie czy Laosie i to jest dla mnie fenomen. Myślę, że to jest punkt omijany przez bardzo wielu turystów, a dla mnie, w Wietnamie był szczególnie ważny. 

Łukasz Kozłowski: Dlaczego te dwa gatunki są tak szczególne? Bo jako podróżnik pokazuję Wietnam, tak muszę się przyznać, że o tych małpach niewiele słyszałem.  

Radosław Nawrot: Polecam zrobić osobny program na temat małp, Wietnam ma kilkanaście gatunków małp należących do langurów, ze szczególnie efektownym – dukiem wspaniałym, o bardzo długim ogonie. On ma barwy czerwone, niebieskie – jest wspaniały i występuje w zasadzie tylko w Wietnamie i Laosie, w związku z czym jest szczególnie cenny. Jeżeli ktoś mnie pyta o przyrodę Wietnamu, to moim mierwszym skojarzeniem są małpy, zwłaszcza langury, ale nie tylko. W Wietnamie mamy też gibony, makaki, które łatwiej spotkać - one zawsze szwędają się wokół ludzi i zabierają różne rzeczy. Langury i lutungi są bardzo skryte, są w głębi lasu, unikajace ludzi. Mnie się udało lutunga zobaczyć, sfotografować w lesie K2 i to było ogromne przeżycie. Na chwilę się zatrzymały, spojrzały na mnie i uciekły. Dla mnie te małpy są jak żubr dla Polski. Wietnamczycy zrozumieli, że to jest dla nich niezwykle cenna sprawa i mają ośrodki, w których te małpy są chronione - część jest w zamknięciu, część jest półotwarta, a część otwarta w chronionych lasach. Są to bezcenne, bardzo rzadkie gatunki, które tutaj żyją. Takich zwierząt w Wietnamie jest mnóstwo, np. Saolak - leśna antylopa, która przetrwała wojnę wietnamską. Wietnam przyrodą stoi. I Dlatego Wietnam pod tym względem bardzo mnie przyciąga.  

Łukasz Kozłowski: Bardzo ciekawe i powiem szczerze zaskakujące, bo o ile Wietnam przyrodą sto,i to prawdą jest że, gdy ktoś tam przejedzie z północy na południe, to jest dopiero wtedy w stanie to docenić. Ta różnorodność, również geograficzna i klimatyczna, bo północ i południe to dwie strefy klimatyczne. Wietnam Południowy jest dobrze przygotowany pod względem turystycznym, powiedziałbym wręcz koncertowo. Również Północny Wietnam jest może spróbować pokazać swoje bezcenne małpy. 

Radosław Nawrot: Jeżeli ktoś zobaczy w lesie Duka wspaniałego, to z pewnością przyzna, że on jest wspaniały. Polecam wszystkim. 

 

Najbardziej zaskakujące spotkanie ze zwierzęciem

Łukasz Kozłowski: W takim razie, jak tylko zniosą nam lockdown. Wraz z zespołem mamy plan, że  pojedziemy i będziemy szukać. Jeżeli zaczęło się od zwierząt i te zwierzęta ciągnęły, to może zapytam o jakieś najstraszniejsze albo najbardziej zaskakujące spotkanie ze zwierzęciem. 

Radosław Nawrot: Było parę takich historii. Szczerze, ostatnio się zastanawiałem nad tym kto jest odpowiedzialny w największym stopniu za to, że ja zacząłem podróżować. Wydaje mi się, że wiele osób i wiele zdarzeń. Ale obarczyłbym odpowiedzialnością Alfreda Szklarskiego, który napisał książkę o podróżach Tomka Wilmowskiego. Dzisiaj już tych książek chyba się nie czyta, ale w czasach mojego dziecinstwa one były bardzo popularne. Jest historia chłopca żyjącego na początku XX wieku w Polsce pod zaborem rosyjskim w Warszawie. Jego ojciec i inni krewni oraz znajomi emigrowali. 

Ci krewni i znajomi podczas emigracji związali się z autentyczną postacią jaką był Karl Hagen Beck, niemiecki hodowca i twórca bardzo oryginalnego ogrodu zoologicznego w Hamburgu, pierwszego w którym pokazywano zwierzęta na wybiegach bez krat na wybiegach. W efekcie zaczęli pracować dla  Hagen Becka, przywozili mu zwierzęta. Podczas jednej z wypraw do Indii wziąłem jedną książkę żeby sprawdzić czy to co pisywał Szklarski się zgadza, ale jednak nie zgadzało się. Szklarski pisał to raczej nie z autopsji, tylko pracowała mu wyobraźnia, bo on w zasadzie nigdzie nie był.  

On miał epizod z takimi pismami i w czasie okupacji, które wydawali Niemieccy okupanci i potem miano mu to za złe itd., ale generalnie to jest twórca znakomitej literatury młodzieżowej w tamtym okresie, bo dzisiaj jako dorosły człowiek, kiedy próbuję czytać Szklarskiego to nie daję rady, ale wtedy czytało się dobrze. 

A propos tego pytania, nasuwa mi się historia która była związana z moją wizytą w jednym z parków środkowych Indiach. Azja generalnie nie ma takich możliwości pokazywania przyrody jak Afryka, gdzie są rozległe sawanny, na których można budować parki narodowe urządzać ludziom Safari etc. 

Wspomniany Wietnam to jest raczej w większości przyroda leśna, ale Indie są wyjątkiem pod tym względem. Indie są pod tym względem pokazać przyrodę, jaką może pochwalić się tylko podzwrotnikowa Afryka. Ten park, do którego się udałemk właśnie taki jest, słynie z tygrysa bengalskiego, których w Indiach jest jeszcze dosyć sporo (a w innych parkach są nawet liczniejsze niż tam).   Specjalnie sobie postawiłem daty, bo to miała być połowa października więc między 14 a 16 października, kiedy jest przełom pór suchej i deszczowej. W przypadku pory suchej łatwiej spotkać tygrysa ponieważ nie ma tyle roślinności, która go chroni i maskuje, a przy okazji on też chętnie podchodzi do wody. 

W czasie największej suszy, kiedy woda opadnie poniżej pewnego poziomu, nie wolno przeszkadzać nikomu w piciu tej wody. No i właśnie do tego tygrysa pojechałem. Tam jest taka sytuacja, że żeby tego tygrysa zobaczyć, to trzeba się zapisać na coś w rodzaju wycieczki Safari specjalnym pojazdem  - nie ma innej możliwości. Dwa razy dziennie są organizowane - o świcie i popołudniu, a ja miałem trzy dni, czyli sześć prób. Dzień wcześniej, to było popołudnie, chyba godzina 15:00, zastanawiałem się co robić. Powiedziano mi, że w tym ośrodku, przy granicy, przy bramie parku są świetne ruiny z XVI wieku, z czasów jeszcze panowania wielkich Mongołów w Indiach i pomyślałem sobie, że pojadę, czemu nie! Wynająłem sobie Hindusa z samochodem i pojechaliśmy. Zapisałem się tam w parku i facet mi powiedział, że najpóźniej przed 18:00 musimy opuścić teren, bo zamykane są bramy. Byłem w tych ruinach, one były naprawdę wspaniałe! Spędziłem tam trochę czasu, było bardzo miło i tak około 17:20 pomyślałem, że trzeba kończyć. Do punktu wyjścia, do bramy brakowało 500 metrów i tygrys wyszedł. 

Już pierwszego dnia, nawet powiedziałbym w dniu minus 1, przed ceremonią otwarcia. No i wyszedł z tych zarośli.  

Hindus zatrzymał się, a ja wyskoczyłem z tego auta. On na mnie krzyczał, że jestem “stupied”. Wróciłem, rzeczywiście poniosło mnie. Otworzyłem sobie szybę, jeszcze na korbkę była i robiłem zdjęcia. Ten tygrys na mnie spojrzał tym wzrokiem... Tygrys ma takie żółte oczy żółto-zielone. Nie wiem czy państwo widzieli, może w Zoo zwrócą uwagę. To takie spojrzenie, w którym nic nie było poza pytaniem “Czy jesteś moją kolacją?”. Wtedy aż mi się zimno zrobiło. Wyobrażałem sobie, że jestem teraz jeleniem czy antylopą, która widzi takie spojrzenie, w którym nie ma w ogóle w ogóle jakichkolwiek szans na to, że tygrys może tylko stanąć. Potem napisałem na blogu taki tekst o tygrysie, który się nazywał kot piaskowy. Pytałem Hindusów i pokazali mi te zdjęcia i powiedzieli “o numer 57”. Te paski tygrysa to są linie papilarne, a każdy ma inne. Powiedzieli mi też, że to jest numer 57 to jest największy i samiec, w związku z czym on jest w zasadzie niegroźny, bo on ma najlepsze terytorium, najwięcej pokarmu i ludziom krzywdy nie robi. 

Gorsze są te samce, które mają słabsze terytoria na bokach parku, mniej zdobyczy, bywają głodne i różnie się zdarza. Niektóre z nich są ludojadami, jak jeden z nich miał zdaje się na 3 ludzi na rozkładzie. W Indiach to się zdarza, w Wietnamie raczej nie słyszałem o takich przypadkach, ale też w Wietnamie tygrysów jest naprawdę niewiele. 

Łukasz Kozłowski: Tak to jest zresztą, bo przejdziemy pewnie za chwilę do Australii i do książki. Jeżeli chodzi o życie w Wietnamie, to z przyrodą nie jest tak, że trzeba je się bać czy jak to w tych legendach, że wszystko chce nas tutaj zabić.   

Radosław Nawrot: W Wietnamie mieszka tygrys indochiński, ich jest naprawdę bardzo mało, w zasadzie w Indochinach to te tygrysy jeszcze zachowały się w Tajlandii, może trochę w Laosie, ale w Wietnamie jest ich już niewiele. Lamparty też są, ale to też jest garstka. W zasadzie rzeczywiście nie ma jakiegoś wielkiego problemu z tygrysem.  

Łukasz Kozłowski: Z tygrysami jest też problem kulturowy, cały czas już trochę się to zmniejsza, natomiast te sprawy z polowaniami na tygrysy i później wysyłaniem do Chin to było kilka głośnych spraw.  

Radosław Nawrot: To prawda, to prawda. Wiem, że tygrys jest obecny w kulturze wietnamskiej i że rzeczywiście Chińczycy chętnie te części ciała tygrysów kupują. To jest trochę absurd bo to jest tak jak z rogami nosorożców. Róg nosorożca nie jak on się niczym nie różni od paznokci, to jest ten sam skład. 

Obgryzając paznokcie nie zwiększamy swojego libido więc dlaczego miałbym to robić róg nosorożca. 

Ile krajów udało się odwiedzić?

Łukasz Kozłowski: Dokładnie! Ile krajów udało się odwiedzić dotychczas? Są liczone? 

Radosław Nawrot: To trochę tak, ale jestem beznadziejny z matematyki i nie potrafię wykonać prostych działań. Parę osób mnie do tego zaczęło zmuszać i ja się zbierałem za to liczenie i zawsze mi wychodziła inna liczba, ale zawsze powyżej setki. I co zresztą też wynika stąd, że np. jak mam policzyć Niemiecką Republikę Demokratyczną jak już jej nie ma. 

Łukasz Kozłowski: Może zaliczyć to jako punkt, bo tak naprawdę narodowości cały czas się zmieniają, kraje też się cały czas pojawiają.  

Radosław Nawrot: Poza tym ja mam do tego takie podejście, są też duże kraje federalne takie jak Stany Zjednoczone czy Brazylia, gdzie w zasadzie każdy z tych stanów (Indie też są takim krajem), każdy z tych stanów wygląda inaczej i należałoby go traktować osobno. Jeżeli byłem w Nowym Jorku to byłem w Stanach Zjednoczonych? I tak, i nie. 

Ja pamiętam, że jak zrobiłem taką mapę, są takie mapki do zdrapywania, czy do zaznaczenia w komputerze. Ja sobie kiedyś zrobiłem coś takiego i znalazłem taką fajną mapkę, która nie tylko pozwalała zaznaczać cały kraj, ale też ich te fragmenty, gdzie się było i wtedy mi to wyszło. Zobaczyłem jak na niewielkim skrawku Indii byłem, jak w bardzo niewielkim fragmencie Brazylii byłem itd. W związku z czym jak tu liczyć? Suazi malutki kraj w Afryce miałby być tak samo liczony jak wielka Brazylia, Indie? Po prostu widziałem, tak jak zwierzęta, które tych granic nie dostrzegłem aż tak bardzo aczkolwiek rzeczywiście lubię znaleźć się w innym kraju i patrzeć na niego jako na nową talię kart. 

A poza tym ja mam też coś takiego, że każdy odwiedzany przeze mnie kraj powoduje, że czuję z nim więź emocjonalną i nie zaczyna mnie obchodzić. I to już potem mi zostaje. Nigdy nie byłem w Laosie w związku z czym nie mam z nim żadnych więzi emocjonalnych, na razie, ale w Wietnamie byłem i mam. Więc to jest ta różnica. 

Australia. No worries! Część I: Tasmania

Łukasz Kozłowski: To ja dopytam teraz, jeżeli mamy tyle krajów, skąd pomysł na to żeby swoją pierwszą książkę podróżniczą o Australii zacząć, i to jeszcze nie w samej Australii, tylko zacząć od Tasmanii. Ponieważ ja czytam Pana bloga Rana Vulgaris -  od razu podam nazwę, tam jest misz masz, bo to jest tak naprawdę i o podróżach, i o filmie, którego jest pan też miłośnikiem. 

Radosław Nawrot: Teraz próbuje to uporządkować, zobaczymy czy mi się to uda. 

Łukasz Kozłowski:  Przeczytałem tę książkę. Dzięki temu że jest w formie Ebook. Bardzo ją polecam, bo jest naprawdę fantastyczna. I skąd pomysł żeby zacząć akurat od Tasmanii skoro się już przyjechało i tak sporą część świata. 

Radosław Nawrot: Magia, po prostu magic. Można powiedzieć, że coś jest w Australii co mnie magnetycznie do niej przyciąga. To też była jedna z moich pierwszych dużych, dalekich podróży - to była właśnie do Australii, chociaż nie pierwsza, ale ważna. Sporo się wtedy wydarzyło, sporo czasu tam spędziłem i myślę że także Szklarski jest za to odpowiedzialny, bo pierwsza jego książka to jest “Tomek w krainie kangurów”, tak i ja też byłem w tej krainie kangurów. A  w Tasmanii zacząłem tę podróż, chociaż pierwsze kroki w Australii postawiłem w Melbourne, ale jednak Tasmania była na początku eksploracji i ona wydała mi się czymś, co ja przynajmniej potrafię rozumowo ogarnąć, przestrzennie, bo jest wyspa. 

Ona ma początek, ma koniec. Australia wydaje mi się jako taka, nie ma kompletnie początku ani końca.  Ja się zastanawiałem jak napisać o tym i doszedłem do wniosku, że trzeba by to podzielić na jakiejś części więc zaplanowałem sobie na cztery części. Nie wiem czy one wszystkie powstaną, na razie powstała pierwsza, może usiądę niebawem do drugiej, ale w zasadzie to równie dobrze mogłoby być ze 20. tych części i tak dalej. Zwłaszcza, że ja nie napisałem tego w formie przewodnika ani jakichś reportaży, tak jak to jest w tej chwili. Tylko to taka gawędziarska książka, w której pomyślałem sobie że jednak tym przewodnikiem, który przeprowadzi nas przez tę krainę będą zwierzęta. 

Łukasz Kozłowski: Tak właśnie to chciałem powiedzieć, że książka opowiada o Tasmanii, ale opowiada przez pryzmat zwierząt. 

Radosław Nawrot: Przez pryzmat zwierząt, bo one jednak po pierwsze: wydaje mi się, że znają tę krainę najlepiej, znają ją od milionów lat i jeżeli ich posłuchamy i dosłownie, i w przenośni... posłuchamy ich głosów, ale również postaramy się zrozumieć o co w ogóle im tutaj w tym chodzi. Bo świat przyrody to jest świat dla mnie o tyle interesujący, że tutaj wszystko ma sens. Po co to jest. My żyjemy w świecie ludzi, który jest czasami całkowicie nieracjonalny i robimy rzeczy oraz uczestniczymy w czymś co nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, co też ma swój urok. 

Ale świat zwierząt jest niezwykle racjonalny i zrozumienie go to jest w ogóle znakomity sposób na zrozumienie kraju i krainy, tego miejsca, w którym się jest. Ludzie, którzy tam mieszkają nie są w stanie w pełni tego zrozumienia dostarczyć, a zwierzęta chociaż się z nami nie komunikują owszem - wystarczy się im przyjrzeć. 

Czy istnieje szansa, aby zobaczyć wilka tasmańskiego?

Łukasz Kozłowski: To zwierzę, które powiedziałbym jest głównym bohaterem książki, to jest wilk to tasmański. Wiele osób z Australią kojarzy diabła tasmańskiego, to takie najsłynniejsze zwierzę natomiast tam jest ten wilk. Chciałbym poprosić dla naszych widzów i słuchaczy o kilka słów o tym wilku tasmańskim.  

Radosław Nawrot: Diabeł tasmański też w tej książce oczywiście występuje. Wilk workowaty teraz ma już nową polską oficjalną nazwę, to jest wilkowór tasmański. Wilkowór, bo to torbacz. Ta dawna nazwa, wzięła stąd że ludzie, którzy Australię i Tasmanię podbili byli Europejczycy i oni jakby widząc zwierzęta australijskie, które są inne niż nasze, ale jednocześnie trochę podobne, bo działa zasada zwana konwergencją (to jest zasada która mówi że jeżeli zwierzęta z różnych grup ustawimy na ileś milionów lat w podobnym środowisku to one zaczną podobnie wyglądać). Dlatego wilkowór, który jest torbaczem i bliższym krewnym kangura czy też koali czy najbardziej to niełazów, jest do nich kompletnie nie podobny, ale przypomina wyglądem naszego wilka czy przypominało raczej wilka podobnego do kuny. Stąd te nazwy: wilk workowaty, kuna workowata, niedźwiedź workowaty, kret workowaty. I to przez te lata funkcjonowało, a teraz to odkręcamy żeby nie mylić torbacza z naszym wilkiem. 

Nazwaliśmy go wilkoworem tasmańskim pośmiertnie. Tak, bo zwierzę jest uznane za wymarłe i to już od lat 30. chociaż ja w tej książce dowodzę, że w zasadzie po pierwsze: jeżeli już nawet uznamy, że to zwierzę wymarło, to należałoby te granice przesunąć co najmniej do lat 60-tych. A po drugie: Tasmańczycy nie uważają że on wymarł. On się po prostu nie pokazuje. On jest. Takim w najbardziej dosłownym, ale jednocześnie też metaforycznym znaczeniu jest w ich przekazach, legendach, mitach, opowieściach, w głowach, na etykietach piwa, na tablicach rejestracyjnych, wszędzie, a w takim głębszym znaczeniu po prostu jest to taka mocna wiara tych ludzi w to, że wilkowór przetrwał w tasmańskim lesie, jednym z najbardziej niesamowitych lasów świata i że on wcale wcale nie wymarł. To było zwierzę, którego nigdy nie widziałem, tzn. widziałem go tylko na filmie. Zachowały się nagrania z lat trzydziestych. 

A i tak za nim tęsknię ogromnie, chciałbym go usłyszeć Chciałbym go zobaczyć, chciałbym zobaczyć jak skacze fantastycznie grubo ponad trzy metry. Chciałby zobaczyć jak otwiera paszczę, a potrafił to zrobić na prawie 180 stopni. Chciałbym zobaczyć jak wychowuje swoje młode w torbie. Chciałbym zobaczyć jak poluje, chciałbym to wszystko dostrzec, a już nie mam na to szans. A biorąc pod uwagę ciarki jakie poczułem kiedy usłyszałem diabła tasmańskiego w tasmańskim lesie, to wyobrażam sobie co by było przy wilkoworze.   

Łukasz Kozłowski: Może nie wcale nie do końca tak nie ma szans, bo może jest szansa na to że kiedyś ten wilkowór z lasu tasmańskiego wyjdzie i wtedy będzie to na pewno wydarzenie rangi światowej. O więcej rzeczy związanych z Tasmanią zachęcam do przeczytania książki, bo jest naprawdę ciekawa i osobiście czekam na część kolejną. 

Radosław Nawrot: Postaram się żeby była. 

Wspomnienia z Wietnamu

Łukasz Kozłowski: Wrócę na chwilę do Wietnamu skoro mamy taki melancholijny moment. To takie wspomnienie, które zapadło w pamięć związane z Wietnamem akurat. Wspomniał pan o tym i chciałem dopytać cóż takiego się stało Wietnamie, że Wietnam jest bliski. 

Radosław Nawrot: Poza takimi relacjami przyrodniczymi, bo ja nie ukrywam, że spotkanie z lutungami było niezwykle dla mnie ważnym momentem mojego pobytu w Wietnamie. Wielu zwierząt nie udało mi się spotkać, ale przychodzi mi do głowy taka scena, a właściwie kilka scen. Pierwsza scena to było jak udałem się na spacer, bo miałem wtedy uszkodzone ścięgno Achillesa. W Wietnamie wiele osób porusza się na skuterkach - to jest w ogóle taki bardzo ważny środek lokomocji. Ja na tym skuterku też jechałem i przyjechałem, już zaparkowałem ten skuter i wychodziłem z niego, zaczepiłem nogą - nie wiem co się stało. 

Stojący skuter przygniótł mi po prostu stopę uszkodził mi Achillesa. Potem dość długo leczyłem tę kontuzję, ale większość wypadków zdarza się właśnie w takich przypadkach. Ja sobie też uszkodziłem palec. Do tej pory jest krzywy, nawet widać przy ścieleniu łóżka więc to są takie historie, które się zdarzają. No i jak on się uszkodził, to już nie mogę za bardzo jeździć więc zostały mi piesze wycieczki i wtedy udałem się właśnie do wioski Hmongów. Nie wiem czy wszyscy kojarzą Hmongów, którzy żyją na terenach północnego Wietnamu. Hmongów rozsławił kiedyś Clint Eastwood w swoim filmie “Gran Torino”, bo ci ludzie z Indochin, którzy mieszkali w jego sąsiedztwie, z którym się zaprzyjaźnił i których ostatecznie bronił w tym filmie to byli właśnie Hmongowie. Co ciekawe, w czasach wojny wietnamskiej w Wietkongu raczej zmuszeni byli emigrować z Wietnamu. 

I pamiętam jak tam do tej wioski dotarłem, to było niesamowite przeżycie, jak oni tam funkcjonują, jak żyją i jak bardzo są odrębni. Fantastycznie zachowało w ogóle, ale pozwolę sobie jeszcze na jedną uwagę, która bardzo mi dała do myślenia podczas pobytu w Wietnamie. Wietnam jest krajem bardzo doświadczonym przez wojny. Najpierw czasy kolonialne francuskie potem wejście armii japońskiej. Ta okupacja japońska nie była dla Wietnamu wcale łatwa, nawet dla całej Azji. 

Potem wojna z Francuzami, którzy próbowali te kolonie w Indochinach odzyskać. Wreszcie oczywiście najbardziej słynna wojna domowa w Wietnamie, którą my uważamy za wojnę Wietnamu z Amerykanami, ale tak naprawdę to Amerykanie byli tylko taką nazwijmy to siłą towarzyszącą tej armii Południowego Wietnamu, sajgoskiego, który próbował powstrzymać Czerwony Sztandar idący z północy. I to są krwawe wojny. Wietnam jest szalenie doświadczony. Masa ofiar, masa cierpienia, napalm, środki współczesnych wojen. Ludzie odczuwają skutki tego do dzisiaj. 

Łukasz Kozłowski: Łącznie z gazami bojowymi. Cały czas są wśród nich tego skutki. 

Radosław Nawrot: To była okrutna wojna. Pamiętam, że spotkałem tam takiego Wietnamczyka. Myśmy na niego mówili dosyć zabawnie: “Mister Egzatkli”, bo on właśnie tak mówił. Wietnamczycy świetnie mówią po angielsku ku mojemu zaskoczeniu. To ciekawa obserwacja, a przynajmniej ci którzy jakiś tam kontakt mają z turystami: typu nocleg, typu knajpa, typu przewodnik, wypożyczalnia skuter, itd. Dobrze sobie radzą, ale mają taki swój akcent. I ten Wietnamczyk miał właśnie taki charakterystyczny akcent. Wietnamczycy, a raczej to jest w ogóle chyba typowe dla Azjatów, że często kiwają głową. Nie dlatego,  zawsze się z Tobą zgadzają, tylko że po prostu cię słuchają - to jest taka oznaka “słucham”. 

Łukasz Kozłowski: Ale ja bym nawet dodał, że oni bardzo rzadko też powiedzą, że czegoś nie mają - raczej zawsze potwierdzają. Azjaci zawsze będą kombinować jak coś załatwić. 

Radosław Nawrot: Tak, tak. To też zauważyłem. Wielu Wietnamczyków mówiło “jaki macie problem, zaraz rozwiążemy”. Zresztą Wietnamczycy w porównaniu z krajami, które zostały doświadczone przez kolonializm, nauczyły się takiej relacji z Europejczykami. Np. w Birmie tego doświadczyłem, że gdy on mi otwierali drzwi, czułem się skrępowany. Wietnamczycy są inni, potrafią nawet napyskować turystom czy Europejczykom i w ogóle mieć swoje zdanie, wyrazić je. Nie mają z tym jakichś problemów.  Są ludźmi uprzejmymi, ale nie są wcale tacy ulegli, że koniecznie pan i władca ma rację, tylko że oni też mają swoje opinie i mogą się wypowiadać. 

Łukasz Kozłowski: I tu się zgodzę, co nie znaczy że są nieprzyjemni wręcz są bardzo dobrzy, przyjaźni. 

Radosław Nawrot: Jednak to są bardzo mili ludzie i właśnie pan “egzatkli” to był taki człowiek, który jak sam rozmawialiśmy kiwał głową i mówił: “egzatkli”, “egzatkli”. Dlatego tak go nazywaliśmy. To był człowiek, który potrafił załatwić absolutnie wszystko: od baterii do aparatu, po samochód. Doskonale znał ten teren, potrafił nas zabrać w fantastyczne miejsca, zwłaszcza w północnej części Wietnamu przy granicach z Chinami, gdzie są też kapitalne przełęcze górskie. Tam są też takie fantastyczne surrealistyczne pomniki jakichś tam budowniczych Wietnamu, itd. Zresztą Wietnam to jest taki kraj, który ich trochę łączy. W ogóle różne światy, które wydają się zupełnie nie do połączenia, prawda? 

Łukasz Kozłowski: Tak, to jest coś w ogóle często osoby, które przyjeżdżają do Wietnamu i szczególnie są to osoby w wieku 50., 60., 70. Lat, czyli mieszkali w Polsce w czasach komunizmu. Przyjeżdżają tutaj, my ich oprowadzamy i oni się spodziewają zobaczyć takiego troszeczkę naszego PRL. I oni tu przyjeżdżają. Jeżeli zaczynają od Sajgonu widzą super ultra nowoczesne miasto, widzą nowoczesne samochody i właśnie są zdziwieni, gdzie tu jest ten komunizm i szukają tego komunizmu. Rzeczywiście, im bardziej pojedzie się na północ, tym więcej tych symboli jest, szczególnie na prowincji. 

Radosław Nawrot: Mam takie zdjęcie, które zrobiłem. Nazywam je  “Wietnamską drogą do socjalizmu”. Jest taki most i mnóstwo flag wietnamskich: sierp i młot na przykład, czyli symbolika w zasadzie zakazana w wielu krajach świata, a tutaj przeciwnie. Uważa się, że jest to symbol wietnamskiej partii komunistycznej. 

Poza tym też wydaje mi się, że taki symbol dzięki któremu Wietnamczycy uważają, że to ich tam przeprowadziło z epoki prawie feudalnej do czasów współczesnych. Tak mi się wydaje. Zapytałem pana "Eksatkli” przy tych pomnikach socrealizmu, jak to jest, bo wśród tych turystów, których tutaj widzę jest bardzo wielu Amerykanów, bardzo wielu Francuzów: Czy wy im tam trochę nie ciśniecie? Bombardowania Hanoi, walki, wojna, itd. Odpowiedział, że “było minęło. My to mamy za sobą, co nam to  dzisiaj da”. 

Uderzyło mnie, że oni potrafią tak abstrahując od swojej przeszłości, która jest tak bolesna, tak trudna. Gdybyśmy to przełożyli na warunki polskie, myślę że byśmy się w tym taplali latami. 

Łukasz Kozłowski: Ja się w pełni zgodzę, ponieważ też kiedyś zadałem komuś, kto walczył w wojnie. Zresztą ten człowiek walczył w trzech wojnach. Walczył najpierw po stronie Wietnamu Południowego, później Północnego, a na końcu jeszcze walczył z Armią Pol Pota w Kambodży. On po prostu powiedział, że przecież my wygraliśmy to czemu mamy byli źli. Amerykanie przyjeżdżają, zostawiają pieniądze i jest OK. 

Radosław Nawrot: Takie podejście bardzo praktyczne. On zresztą powiedział właśnie coś takiego: przecież ten Amerykanin nic złego nie zrobił, jest mile widziany. 

Łukasz Kozłowski: Podobne podejście jest w Kambodży. Kiedy się ich pyta o reżim Pol Pota, który też przecież był 45 lat temu. Khmerzy odpowiedzieli mi wprost że: co my jeszcze mamy robić, zostało nas 7 mln, mamy jeszcze się gonić po ulicach i dobić się? Teraz myślimy o ludziach, myślimy  do przodu. To jest podejście bardzo częste wśród Azjatów, szczególnie tych właśnie doświadczonych wojnami w ostatnich 50-100 latach. Myślę, że my moglibyśmy na swoje poletko takie trochę myślenie przenieść. 

Radosław Nawrot: Coś w tym jest. Pamiętam, że na Sri Lance tak było. 

Jak pytałem Singalezów, tam się skończyła ta wojna z Tamilskimi Tygrysami, też krwawa niesamowicie, tam już naprawdę dochodziło do czystek etnicznych. Straszne rzeczy się działy, to już taki klimat jak u nas na Wołyniu. Naprawdę aż skóra cierpła. I oni mi powiedzieli, że na Cejlonie nie ma nie ma człowieka, nie ma rodziny, która by kogoś nie straciła w wojnach z Tamilami. Wojna się skończyła i zapytałem się  zrobiliście z tymi z tymi Tamilskimi Tygrysami. Oni: zostali rozbrojeni i żyją sobie między nami. To są nasi bracia, myśmy się po prostu wtedy poróżnili, ale było minęło. Pod tym względem zalecam wizytę w Azji także żeby trochę popracować nad swoją głową i popatrzeć na to jak ci ludzie potrafią wykorzystać życie, które jest im dane w taki sposób żeby nie oglądać się aż tak strasznie do tyłu, tylko patrzeć do przodu. 

Koszulka na pamiątkę

Łukasz Kozłowski: Zgadza się. Zapytam jeszcze o jedną historię, która mi dziś przyszła do głowy, którą kiedyś chyba na Twitterze widziałem. Mamy też pytania od naszych widzów i obserwatorów. Skąd taka nietypowa koszulka z ptakiem? Ja powiem "ptak" a pan na pewno powie jak dokładnie się nazywa. Skąd pomysł na takie nietypowe koszulki. 

Radosław Nawrot: To chyba jest Piranga. Ptak w charakterystyczny. Ja generalnie bardzo lubię mieć koszulki o czymś. Mam takiego kolegę, z którym często podróżuję i on nawyprawę zabiera 10 białych, identycznych koszulek i tylko zmieniał jedną białą na drugą - ja tak nie potrafię. Muszę mieć koszulkę, na której coś jest. Muszę czuć bliskość, nie tylko taką tekstylną, ale jakąś emocjonalną, a koszulki coś ze sobą niosą. Najczęściej to są albo wizerunki zwierząt, albo jakichś miejsc, w których byłem, albo po prostu są w jakiś sposób dla mnie interesujące. 

Mam na przykład taką koszulkę, której nie odważę się założyć publicznie. Są na niej Trump i Kim Dzong Un 

Pokazywanie się na ulicy z wizerunkiem Kim Dzong Una, który jednak jest dyktatorem krwawym. Mam jednak sporo koszulek zwłaszcza takich zwierzęcych, podróżniczych. Od pewnego czasu przestałem już te koszulki kupować, bo nie mam gdzie ich pomieścić. Kolekcja liczy kilkaset sztuk, a mam tylko kilka ulubionych, w których najczęściej chodzę. Mam taką koszulkę filipińską, na której jest Orzeł Małpożer występujący wyłącznie na Filipinach, Jeden z największych ptaków szponiastych na świecie. On jest takim specjalistą od polowania na małpy, nietoperze, lotokoty. To są zwierzęta zupełnie nieznane w Europie, które  potrafią się przemieszczać lotem ślizgowym między drzewami. 

Dużo ich mam i zawsze to też jest jakby pochodna tego o czym mówiłem, że czuję więź emocjonalną z krajem i staram się po prostu jakąś pamiątkę przywieźć. Teraz kiedy mam na sobie Lotunga z K2 to od razu sobie przypominam moją wyprawę do Wietnamu z trzema fantastycznymi dziewczynami, które dostarczyły mi wielu fajnych przygód, wrażeń, humoru i jeszcze mi opatrzyły Achillesa . Robi mi się sympatycznie kiedy mam na sobie taką koszulkę i myślę, że gdybym założył gładką, białą to aż tak miło by nie było. 

Mężczyzna z kanistrem

Łukasz Kozłowski: Zapytam o takie wspomnienie, kiedy Pan wsiadał na łódkę zobaczył kogoś z kanistrami na benzynę. 

Radosław Nawrot: Pamiętam, to było niesamowite, bo myśmy się rzeczywiście pakowali i już nie pamiętam jakie to były okoliczności. Niewykluczone że kajakami tam pływaliśmy, niedaleko K2 właśnie na zatoce Ha Long. Pływaliśmy w takich takich dwójkach. Dwie dziewczyny i ja z jedną moją koleżanką, która oczywiście tylko aparat, a ja zasuwałem tym kajakiem. I zanim wysiedliśmy, to zobaczyłem Wietnamczyka, który w porcie zasuwał z kanistrami z benzyną i papierosem w buzi. To jest po prostu niebywałe. Uważam, Wietnamczyków za ludzi takich, którzy naprawdę sobie radzą. Zresztą mi się to bardzo udzielało, bo nawet jak miałem jakieś problemy logistyczne typu, że nie mam jak się gdzieś dostać, co dalej, to zacząłem się mniej przejmować i zauważyłem wokół siebie ludzi, którzy też aż tak strasznie się nie przejmują, bo jakoś sobie przecież poradzimy. 

To co zapamiętałem, to też podróże autobusami po Wietnamie i tymi małymi, gdzie naprawdę żołądek można było wziąć tutaj z karku i przenieść na właściwe miejsce. Ale też podróżowałem tymi ekskluzywnym i powiedzmy leżącymi. 

Smaki Azji

Łukasz Kozłowski: Pod tym względem Azja jest rozwinięta, bo tutaj nie ma autostrad więc ta podróż trochę trwa. Niektóre sposoby podróżowania w Europie by nie przeszły, bo np. to leżenie nie jest super bezpieczne, natomiast jest bardzo komfortowe i ja też wielokrotnie tymi autobusami podróżowałem. Zapytam o kuchnię. Najpierw takie nasze pytanie, czy jest pan team durian czy team anty durian?  

Radosław Nawrot: Mam wrażenie, że chyba jednak team durian. Śmierdzi to nieprawdopodobnie, ale jakoś mnie perwersyjnie ciągnęło do niego. Nie zajadam się nim jak to robią małpy, które przepadają za tym owocem, ale  jakieś beczki, lody durianowe – jak najbardziej tak. Próbowałem duriana. Pamiętam, że było to przy wejściu do takiego parku narodowego i już więcej już tego nie robiłem. Czyli to nie jest tak, że jak idę na targ owocowy w Wietnamie to na pewno tego dnia kupie duriana i zabiorę do swojego pokoju żeby go zjeść. W takiej lajtowej wersji właśnie, typu lody czy gdzieś przetworzony, to bardzo mi odpowiada. 

Łukasz Kozłowski: Ja jestem osobiście team anty durian. Natomiast w naszym zespole większość osób niestety jest team durian ale w biurze mają zakaz jedzenia duriana. 

Radosław Nawrot: To jest to co jest niesamowity smród i trzeba przyznać, że pod tym względem jest to jest na pewno ewenement. 

Łukasz Kozłowski: A czy jakieś inne przygody kulinarne, niekoniecznie z Azji. Może z tego regionu, które zapadły w pamięć, które też wiązały Pana w jakiś sposób z krajem. 

Radosław Nawrot: W głowie mi siedzi chyba Sri Lanka. Tam jest taki zwyczaj, że je się rękoma, wszystko poza zupą. Oczywiście ręce się wcześniej myje, a ja się skompromitowałem, bo nie umyłem.  Jedzenie w ten sposób nie jest proste. Oni twierdzą, że w ten sposób lepiej smakuje, łatwiej wydobyć smak niż przy użyciu sztućców. Coś w tym jest. Pamiętam że jak byliśmy w świętym mieście Kala, to tam spotkaliśmy takiego człowieka, który był jakimś ministrem i akurat mój kolega to był jego kumpel. Spotkali się i poszliśmy z ministrem na obiad. On oczywiście też jadł rękoma. W Cejlonie jest tak, że nie trzeba iść do restauracji tylko można się zatrzymać w niemalże w dowolnym domu i za drobną opłatą onijhętnie przygotują posiłek komuś z ulicy. 

Proszę wyobrazić sobie w Polsce, że ktoś puka i mówi: Nie masz tam jakiegoś obiadu? Schabowy bym zjadł, oczywiście płacę. Na Cejlonie to jest normalne. Na Sri Lance jada się bardzo ostro, o jest piekło.  Jadłem bardzo ostro w różnych krajach świata od Węgier po Chiny, Indie, w Wietnamie też jadałem ostro, ale takiego piekła jaki jest na Cejlonie nie sprobowalem nigdzie indziej. Oni w zasadzie prawie wszystko tak jedzą. Pamiętam w Indonezji, bardzo wiele osób żywi się na ulicy, po prostu kupując od tych ludzi, którzy tam mają wszystko od słodkości po smażone ryby. To jest zresztą typowe w całej Azji Południowo-Wschodniej. Ulice Bangkoku też z tego słyną. Jak rozmawiałem z Tajami, to oni mówili, że  też tych pająków czy skorpionów to nie jedzą na co dzień, to jest dla turystów. Oni tego nie jedzą, no może jacyś ludzie, którzy mieszkają jeszcze w lesie, w tych wioskach leśnych, to rzeczywiście może sobie pająka ptasznika czy innego przyrządzić. Nie jest to jednak integralna część kuchni azjatyckiej. 

Łukasz Kozłowski: To jest taki mit, że kiedy ktoś tutaj przyjeżdża myśl,i że nie będzie miał podanego legalnego psa, a tak naprawdę psie mięso jest dosyć drogie i bardzo rzadkie. Prędzej dostanie się kurczaka, za którego się zapłaci jak psa niż odwrotnie. 

Mam  jeszcze drugie pytanie od naszych widzów. Czy jest jakaś potrawa, której nie odważył się pan spróbować. 

Radosław Nawrot: Oczywiście, że tak. Ja nie jestem typem człowieka, który wszystkiego musi spróbować, wszystkiego dotknąć, itd. Ja nie jadam ryb. W ogóle nie jestem w stanie. Pamiętam moją panikę, bo jednym z pierwszych krajów które odwiedziłem poza Europą była Japonia. Przerażony co ja tam zjem! Przecież tam na pewno są same ryby. Mam wrażenie, że najlepszą wołowinę na świecie jadłem właśnie w Japonii. Nie jadam tych ryb i nie poradzę sobie z tym więc nie będę ich próbował. Owoce morza, skorupiaki i inne zjadam. Obejrzałem oscarowy film “Czego nauczyła mnie ośmiornica” i teraz nie wiem jak będzie dalej z ośmiornicami. Każdy kto obejrzał ten film, a bardzo polecam, bo to jest aktualny laureat Oscara za najlepszy film dokumentalny, relacji człowieka, nurka z ośmiornicą u brzegów RPA. Film, który nie jest taką słodką opowieścią o fajnej przyjaźni człowieka ze zwierzęciem. Ani o oswajaniu zwierzęcia typu “Mały Książę”. Tylko to jest naprawdę głęboka przypowieść o naszej relacji z przyrodą i o naszym braku zrozumienia dla przyrody, który często przejawia się w nadmiernej empatii. 

Ja wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak jest, bo zwierzęta budzą w nas tego typu emocje. My chcemy je przytulić, ochronić, ratować, pogłaskać - robić takie rzeczy. Zwierzęta nie wymagają naszego ratunku one wymagają stworzenia im warunków żeby radzić sobie same. Śmierć jest naturalną koleją w przyrodzie. Film też o tym opowiada. Zaakceptuje śmierć człowieku. Bo jeżeli chcesz być częścią natury to musisz ją zaakceptować. Świetny film o pogodzeniu się z tym co nieuchronne - na pandemię idealny. Naprawdę polecam. 

Mówi się, że po obejrzeniu tego filmu ludzie mają problem ze zjedzeniem ośmiornicy. Ja jeszcze przyznam, że nie próbowałem, bo obejrzałem ten film dopiero wiosną, a teraz nie za bardzo są możliwości żeby gdzieś pojechać więc nie wiem jak będzie. Owoce morza lubię. One są takim pierwotnym posiłkiem ludzkim, bo wiele ludów mieszkających nad morzem właśnie dzięki nim się utrzymywało przy życiu. 

Jak wpłynęła pandemia na przyrodę?

Łukasz Kozłowski: Wspomnieliśmy o pandemii i tutaj chciałem Pana zapytać o Pana pogląd, bo przyroda sporo na całym świecie odżyła. Dzięki temu, że przestaliśmy podróżować, dzięki temu, że w pewne miejsca przestaliśmy jeździć. Czy sądzi Pan, że kiedy już zaszczepimy się, kiedy już troszeczkę ta turystyka zacznie wracać, czy będziemy na tyle świadomi żeby pewne te trendy, które się poprawiły utrzymać.  

Radosław Nawrot: Tego nie wiem, ale nie zatrzymamy pędu ludzi do chęci obejrzenia świata. Więc to jest naturalne zwłaszcza, że ten świat się zmniejszył, w tym sensie, że łatwiej dotrzeć w niektóre miejsca. Dla moich rodziców wyjazd do Wietnamu był czymś całkowicie poza zasięgiem ich wyobraźni. Dla mnie nie jest to aż takie trudne a dla następnego pokolenia będzie może nawet i banalne, kto wie. Zorganizowanie takiej wyprawy nie będzie niczym specjalnym. Nie wiem, może to w tą stronę pójdzie więc ludzie będą jeździli i przemieszczali się i powodowali oczywiście tym samym pewne zmiany. Niektórzy przywożą z podróży  doświadczenia, a inni potrafią zabrać rośliny czy zwierzęta.  

Nie dalej niż dwa dni temu pisałem tekst o kleszczach azjatyckich i afrykańskich, które się już pojawiły w Europie więc to się dzieje. Edukacja jest podstawą wszystkiego. Edukacja także związana z tym jak się zachować. Jak traktować kraje, do których się jedzie, przyrodę i ludzi, których się tam spotyka. W pierwszej kolejności powinniśmy się wyrzec protekcjonizmu związanego z tym, że my przyjeżdżamy ze świata lepszego do jakiegoś gorszego, bo tak nie jest. Dlatego tak bardzo walczę z tym, gdy ktoś mnie prosi żebym powiedział: a gdzie było najfajniej, a który kraj jest ulubiony. Nie chcę hierarchizować, bo hierarchizowanie  zawiera w sobie element oceny, a im więcej elementów ocen innym zabierzemy, tym gorzej. W związku z czym, ja nie wracam z podróży z bagażem wynurzenia typu: to było fajne, a to było niefajne, to było dobre, a tamto było kiepskie, to mi się podobało, a to nie. Staram się tego nie robić. Zestawianie różnych światów do niczego ciekawego nie prowadzi. 

Dla mnie podróżowanie jest szczytem głowy polegającym na tym, że jestem tam a nie tu. I w związku z tym nie patrzę na to. A u nas jest inaczej. No i co z tego że jest inaczej? Więc jeżeli pozbędziemy się protekcjonizmu, jeżeli nie będziemy starali się mieć takiego pędu w sobie, który każe nam koniecznie podróżować, to nie będzie źle. Bo podróże mają w sobie też bardzo niebezpieczny ładunek. Ja widzę to zagrożenie zwłaszcza z chęci pokazania, że się jest lepszym, że się gdzieś było. Jeżeli umieszczamy zdjęcia na social mediach to łatwo do tego doprowadzić. Wzbudzenie zazdrości u innych, a żeby ich szlag trafił jak to zobaczą - to nie tędy droga. Nie chciałbym żebyśmy doprowadzili do konkurowania ze sobą w kwestii podróżowania. 

Łukasz Kozłowski: To jest bardzo dobra myśl. Z jednej strony takie świadome podróżowanie i zupełnie inne spojrzenie na to, że do innego kraju jedziemy go odkrywać, ale nie poczuć się lepsi. Z drugiej strony nie konkurować w tym kto gdzie podróżuje, bo oczywiście podróżowanie jest coraz łatwiejsze. Może w ciągu kilkudziesięciu lat będziemy już podróżować poza naszą planetę. Przecież to jest cały czas w planach i już się powoli dzieje. Przy tym wszystkim zapominamy, że będąc gdzieś jest bardzo dużo do odkrycia i ja będąc 6 lat w Azji, co rusz odkrywam, nawet w Sajgonie nowe elementy, nowe miejsca. Wiem, że te kraje mają jeszcze wiele do pokazania przede mną.  

Radosław Nawrot: Przede wszystkim wszystko odkrywamy samemu. To, że ktoś gdzieś był i zamieścił zdjęcie o niczym nie świadczy, bo doświadczenia ma się własne. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie tego dotknąć i doświadczyć. Ja miałem bardzo duży problem z tym czy pokazywać czy opisywać bo to jest chwalenie się. No, ale stwierdziłem, że jeżeli to zrobić na tyle umiejętnie, na ile potrafię. Tak żeby ludzie nie  zazdrościli, ale uczestniczyli ze mną w tej podróży.  

Jak pachnie Azja?

Łukasz Kozłowski: Jaki kolejny kraj do podróży? Po pandemii, a może jeszcze w trakcie? Bo w Polsce obecnie sytuacja  jest lepsza. W Wietnamie jesteśmy teraz w lockdownie.  

Radosław Nawrot: Wybieram się do Meksyku. Na przełomie października i listopada. Zobaczymy czy te bilety ocaleją, czy lot nie zostanie odwołany. W związku z czym aż tak bardzo się do tej myśli jeszcze nie przywiązuję. Ale Meksyk bardzo lubię, jest mi bliski więc taki mam plan. Potem miałem wrócić w połowie listopada już do Polski, ale namówili mnie znajomi na Maroko, w którym nigdy nie byłem, a bardzo chętnie zobaczę, bo bardzo lubię kraje arabskie. Lubię ich kuchnię, zapachy, śpiew. W ogóle mam bardzo dobry węch i kraje postrzegam bardzo zapachowo. Obrazy od razu mi się kojarzą z konkretnymi zapachem. W Wietnamie też czuję te zapachy. Na przykład czuję zapachy, które mi się kojarzą ze Starym Miastem Hanoi. Hanoi jest nowoczesnym miastem, ale ma też taką Starówkę jak Stare Miasto w Poznaniu. Są to zapachy ziół i przypraw mieszające się ze starymi drzewami, które tam rosną. Prawie aż zamyka oczy aby sobie wszystko przypomnieć. Te potrawy, które biją z tych z tych kuchn,i z tych z tych garów, które tam są. No właśnie to. To wszystko razem nawet te nieprzyjemne zapachy, które są typowe dla dużych miast czy w ogóle skupisk ludzkich też jakoś aż tak strasznie nie odstraszają. 

Jeżeli ktoś by mnie zapytał o Azję, to Azja fantastycznie pachnie. Różnorodne i pod względem zapachowych jest takim miejscem, że człowiek budzi się każdego ranka w świecie zupełnie innych doznań duchowych niż tutaj w Europie. To jest niesamowite. 

Łukasz Kozłowski: Zgadza się, ale ze swojej strony powiem, że kiedy wraca się po dłuższym czasie mieszkania w Azji do Polski, to nasz rodzinny Poznań pięknie pachnie i zawsze to doceniam. Poza tym, że doceniam też niesamowicie ciszę, która panuje w naszych miastach w porównaniu do dużych metropolii. Ja myślę, że z tymi wyobrażeniami, jak może pachnieć, Hanoi zostawimy naszych słuchaczy i widzów. Ja panu bardzo dziękuję za tą fantastyczną opowieść o Azji, ale nie tylko. Zachęcam do przeczytania książki i mam nadzieję na kolejne części. Australia No worries,  część pierwsza Tasmania. Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że będzie pan w stanie kiedyś nas odwiedzić w Wietnamie i poprowadzić, i pokazać te różne małpy, ale nie tylko które występują. 

Radosław Nawrot: Bardzo bym chciał, bardzo chętnie. Było mi bardzo miło. Bardzo się cieszę i dziękuję za tę godzinę, bo mogłem sobie wrócić myślami w miejsca, w których byłem i to jest bardzo przyjemne. Bardzo dziękuję. 

Łukasz Kozłowski: Dziękuję wszystkim naszym widzom oraz słuchaczom. Moim gościem był Radosław Nawrot - dziennikarz przyrodniczy, podróżniczy i sportowy, który dzisiaj raczy nas swoim opowieściami. Dziękuję bardzo. 

Radosław Nawrot: Dziękuję pięknie. Było mi bardzo miło. Cieszę się, że mogłem przez tą godzinę się przenieść w te wszystkie miejsca, w których byłem. Bardzo mi miło, dziękuję. 

Łukasz Kozłowski: Do zobaczenia w Azji.  

Masz ochotę na więcej? Zobacz nasze wycieczki po Azij!